M
15.02.2008 18:03
Witam serdecznie.
Postanowiłam napisać pytanie-list z bezsilności jaka mnie ogarnia. Jestem mężatką od… niedługo będzie 21 lat.
(...)
Czy rzeczywiście juz przestał mnie kochać??? Czy już nie ma dla nas nadziei... dlaczego chce nam to zrobić? Przed Bogiem nie złoży aktu rozwodu bo Bóg tego nie przyjmie… Czy powinnam się godzić na jego pogrążanie się...? Co w ogóle mogę zrobić poza modlitwą? Poprosiłam o mszę św. w naszej intencji przy grobie Jana Pawła II, napisałam do Niego list, ale chyba sama już utraciłam nadzieje... Nie chcę pogrążać się w rozpaczy. Chcę żyć.. ale jak odnaleźć tę siłę w sobie? Jak mogę mu pomóc?? Modlę się każdego dnia aby Bóg postawił na jego drodze takich ludzi, którzy będą mu pokazywać drogę do Boga... nic więcej chyba zrobić nie mogę.. Czy to kara za moje grzechy? Moj tato był alkoholikiem... wiem co to czekanie i wieloletnia modlitwa mojej matki, która wymodliła jego nawrócenie... Wyzwolił się z alkoholizmu.. A ja kiedyś zwątpiłam.. i teraz ponoszę tego konsekwencje? Dlaczego nie da nam szansy? Czyż nie dałam mu wieloletnich powodów na moja miłość na moje oddanie? Czyż samo to nie zasługuje na kolejną szansę? Czyż moje wybaczenie nic nie znaczy? Czy może ktoś mi odpowiedzieć....
Tak bardzo dziękuję za wysłuchanie głosu mojego bólu, który każdego dnia ofiarowują za Adasia... tylko czy potrafię jeszcze się modlić... Czy poniosę ten krzyż z godnością…
pozdrawiam serdecznie..
Odpowiedź:
Pozwoliłem sobie list nieco skrócić. By nie ujawniać zbyt wielu szczegółów...
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jest Pani w bardzo trudnej sytuacji. Odejście kogoś, z kim było się tyle lat, z kim dzieliło się wszystkie trudne sytuacje, musi boleć. Moje słowa, niestety, nie zmniejszą Pani bólu. Nie jestem też w stanie niczego zmienić. Mogę się tylko pomodlić. I rozwiać pewne Pani wątpliwości...
Nie sądzę, aby Pani sytuacja byłą jakąś karą za grzechy. Mogłaby się Pani nad tym zastanawiać, gdyby w grę wchodziło jakieś wydarzenia losowe - choroba, kalectwo. Tymczasem odejście męża to czyjaś wolna decyzja. Decyzja kogoś, kto nie chce traktować na serio swojej małżeńskiej przysięgi. Jeśli za tą sytuację kogoś obwiniać, to na pewno nie Boga. On nakazał trwać w wierności małżeńskiej...
Kto jest winny? Gdyby człowiek wiedział, ze się przewróci, to by usiadł. Może nie należało zgadzać sie na wielomiesięczne (letnie) wyjazdy męża do pracy. Może czatowe znajomości o których Pani pisała mogły w mężu wzbudzić zazdrość. Faktem jednak pozostaje, że Pani chce tego związku, nie bardzo chce go mąż. Trudno oprzeć sie wrażeniu, że to przede wszystkim on szukał innych znajomości. Prawdą też jest, że teraz to on utrzymuje związek z inną kobieta, a Pani usiłuje mydlić oczy, że to ona się do niego przyczepiła. Mówi Pani, ze chce zostać sam, ze musi wszystko przemyśleć, a tak naprawdę chce stworzyć sobie nowy związek. Panią chce trzymać "w odwodzie", na wypadek gdyby zmienił zdanie? Liczy pani zaakceptuje jego kochankę? Może to zbyt surowe wobec jego postawy sugestie, ale na to wygląda...
Najbardziej w Pani liście mnie zirytowało - przepraszam za to najmocniej - gdy pisała Pani: "Powiedział mi, że nie może mi powiedzieć że mnie kocha ale wie, że gdzieś to uczucie w nim jest". Proszę wybaczyć, ale to strasznie dziecinne podejście do miłości. Człowiek kocha, gdy chce kochać. Nie wtedy, gdy coś w sobie odnajduje. Tak myślą o miłości pierwszy raz zakochane nastolatki, które mylą miłość z uczuciem zakochania. Ale nie powinien myśleć mąż po 21 latach małżeństwa. To normalne że w tym w czasie wiele złego mogło się między wami wydarzyć. Dojrzałe podejście do miłości wymaga jednak trwania w związku mimo wszystko, sensownego układania wzajemnych relacji mimo mniejszych czy większych zranień, a nie zastanawiania się czy i na ile jeszcze odnajduję w sobie jakieś uczucia. Trzeba mówić: "jestem na Ciebie zły bo to a to, mam pretensje o to a o to, mogłabyś czasem zrobić tak a tak, ale dalej Cię kocham, choć wiesz, ze nie zawsze mi wychodzi tak jak na to zasługujesz". Gdy nie próbuje się tych relacji budować, a tylko szuka zagubionego uczucia, to się go nigdy nie znajdzie... Tylko ciągle pielęgnując miłość mamy szansę, ze będzie trwała. Nie jako wielkie zakochanie, ale radość ze spotkania po dniu pracy, chęć do rozmowy o tym co się wydarzyło, tkliwość na widok jego czy jej uśmiechu czy nawet drobne ukłucie zazdrości, gdy rozmawia z kimś innym...
Co robić? Nie bardzo wiem jak zatrzymać oddalającego sie męża. Chyba nie ma jednego sposobu. Jedno jest pewne: nie może się Pani zgadzać na trójkąt. Bo to tylko będzie przysparzało dalszego zła, a Pani dodawało bólu. Chyba najlepiej będzie potraktować go jak alkoholika: wystawić go na konsekwencje jego decyzji (tak radzi sie postępować z ludźmi w nałogu, by skłonić ich do decyzji o leczeniu). Chcesz być ze mną? Wracaj do domu. Chcesz mieć kochankę? Dopóki jej nie rzucisz, nie licz na otwarte drzwi. Warto też zastanowić jak zabezpieczyć się przed jego dugami...
Czy poniesie Pani krzyż odejścia męża z godnością? Proszę sobie nie wyrzucać, gdyby zdarzyło się Pani go prosić żeby wrócił czy jeśli będzie się pani innym skarżyła na swój los. To nie świadczy o braku godności, a o wielkim bólu. Jest z Panią Pan Bóg. On zawsze jest po stronie pokrzywdzonych...
J.