03.02.2008 11:15
Uważam, że moje życie nie ma sensu. Mam 21 lat. Zdobywam już drugi zawód, ale wiem, że się do niego nie nadaję. Nie mam przyjaciół ani chłopaka, unikam ludzi, mieszkam ze starszymi braćmi i rodzicami, którzy mogliby być moimi dziadkami i pewnie niedługo będę się musiala nimi opiekować. Nie chcę tego i nie mogę tego robić, bo mam dużą wadę wzroku, wię muszę unikać dźwigania i dużego wysiłku. Wiem, że nigdy nie będę szczęśliwa. Dręczy mnie skrupulanctwo i depresja połączona z buntem wobec Boga. Chciałabym się nigdy nie urodzić. Wizyty u psychologa i rozmowy z księdzem nie pomagają. Nie widzę żadnego wyjścia. Nikt mnie nie rozumie. Nie chce już ufać Bogu. Dlaczego On nie pozwoli mi umrzeć? Co jeszcze mam zrobić? jak żyć jeśli już muszę?
Odpowiedź:
Zacznij nowe życie. Powiedz Panu Bogu: "Wiem ze jestem zbuntowana, że jestem pełna skrupułów i ze w ogóle jestem do niczego. Ale przyjmij mnie jaka jestem. Pójdę za Tobą, choć będzie mi ciężko. Prowadź mnie"...
To niewykonalne? Tylko z pozoru. Nie podoba Ci się Twoje życie. Ale go nie zmienisz. Jeśli uda Ci się je zaakceptować takim, jakie jest, zaczniesz dostrzegać także jego dobre strony. Naprawdę...
Wiele razy w życiu się buntowałem. Nie podobało mi się, że gdy okolicznościami byłem zmuszany do podejmowania sie przykrych zajęć, których naprawdę nie chciałem. Między innymi, ja mieszczuch, przez rok zajmowałem się pokaźnym stadem świń. Codzienny smród, co drugi dzień praca przy w gnoju. Po dwóch - trzech miesiącach zrozumiałem, że to nie katorga, a Boża łaska. Tyle dobra przy tej okazji się działo, że do dziś uważam ten rok za jedno z najciekawszych doświadczeń w swoim życiu. Gdybym ciągle podsycał swój bunt, a nie przyjął tego, co przyniósł los, nigdy bym tego nie zobaczył...
J.