Ewa
02.07.2007 00:18
Witam! Moje pytanie wiąże się niestety z opisem częściowym mojego życia i choć wiem, że jest tych pytań codziennie mnóstwo to jednak ośmielę się zająć trochę czasu. Moi rodzice nie ochrzcili mnie. Zyłam tak wiele lat ale, w którymś momencie mojego życia nie wiedzieć skąd zaiskrzyło w moim sercu przekonanie, że Bóg istnieje. Bardziej to czułam niż zdawałam sobie sprawę. Kiedy miałam 25 lat wyszłam za mąż za młodzieńczą miłość. Był to oczywiście ślub cywilny. Próbowałam w pewnej parafi starać się o chrzest ale jakoś nic z tego nie wynikło. Z mojego małżeństwa również bo zakończyło się rozwodem dosyć szybko. Poznałam kogoś kogo bardzo pokochałam ( i kocham do dziś ). Ten mężczyzna miał jednak żonę i syna, oczywiście ślub brał przed Bogiem. Rozstał się z nią i jesteśmy do dziś razem. Zachowanie godne potępienia, wiem. To on zaprowadził mnie do księdza, który jako pierwszy chciał ze mną rozmawiać o chrzcie. Byłam tym tak podekscytowana, tak zajęta bieganiem na spotkania z nim (bo wspaniale się z nim rozmawiało), że zupełnie nie skojarzyłam faktu, że przyjmując chrzest w takiej sytuacji popełniam świętokradztwo. Przyjęłam więc chrzest i komunię a potem gdy trochę wiedzy posiadłam zrozumiałam swój błąd. Ciężko się żyje z tą świadomością, niemal codziennie chodziłam do kościoła aby za to przepraszać. Modliłam się i błagałam Boga aby mi wskazał człowieka, z którym mam żyć obdarowując mnie dzieckiem. Tak bardzo tego pragnęłam, że Pan Bóg dał mi ten najpiękniejszy prezent i dziś mam dwuletniego synka. Z tym samym oczywiście mężczyzną. On stara się o unieważnienie swojego małżeństwa w kościele ale już wiem, że do komuni przystąpić nie mogę. Synka szczęśliwie ksiądz zgodził się ochrzcić. Na dzień dzisiejszy potrzebuję porady co zrobić aby jakoś naprawić błąd tego swojego chrztu. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
Błąd chrztu... Hm... Może jednak aż tak nie należy na to patrzyć. Chrzest jest mimo wszystko czymś bardzo wartościowym. Czyni człowieka dzieckiem Bożym. Jeśli nawet żyje się w grzechu, to obraz ten, choć zamazany, zawsze zostaje...
Prawdą jest, że nie możecie teraz przystępować do Komunii. Ale może Pani inaczej uczestniczyć w życiu Kościoła. Przez udział w Mszy i słuchaniu podczas niej Słowa Bożego, przez udział w innych nabożeństwach, przez gorącą modlitwę... Nie jest to na pewno udział pełny, ale pozwala mimo wszystko, mimo grzechu, być bliżej Boga.
Czy to za mało? Bardzo ciekawy pod tym względem jest 1434 punkt Katechizmu Kościoła katolickiego. Czytamy w nim:
Wewnętrzna pokuta chrześcijanina może wyrażać się w bardzo zróżnicowanych formach. Pismo święte i Ojcowie Kościoła kładą nacisk szczególnie na trzy formy: post, modlitwę i jałmużnę. Wyrażają one nawrócenie w odniesieniu do samego siebie, do Boga i do innych ludzi. Obok radykalnego oczyszczenia, jakiego dokonuje chrzest lub męczeństwo, wymienia się jako środek otrzymania przebaczenia grzechów: wysiłki podejmowane w celu pojednania się z bliźnim, łzy pokuty, troskę o zbawienie bliźniego wstawiennictwo świętych i praktykowanie miłości, która "zakrywa wiele grzechów" (1 P 4, 8).
Modlitwa, jałmużna post. Troska o zgodę, łzy, troska o zbawienie innych, praktykowanie miłości... Bóg w dniu sądu nie zapomni tego, ze mimo trwania w grzesznym związku z całą przychodziła Pani do Niego na modlitwie. Będzie pamiętał, że starała się Pani czynić dobro. A Pani miłość wobec bliźnich może zakryć wiele grzechów...
Na pewno zabraknie - póki co - tej "kropki nad i", sakramentu pojednania. Ale jednocześnie ma Pani szansę odkryć to, o czym spora część wierzących nie mających przeszkód w przyjmowaniu sakramentów nie pamięta...
Czy jest możliwość, aby kiedyś mogła Pani przystąpić do Komunii? Jeśli małżeństwo pani partnera było ważne, to dopóki żyje jego żona (nie jest to oczywiście broń Boże namawianie do morderstwa), nie. Być może z biegiem czasu dojrzeje Pani do innej decyzji, o której informacje znajdziesz
TUTAJ J.