ania 13.05.2007 12:32

Piszę, bo nie mam komu o tym powiedzieć. Mam 20 lat. Moje życie jest puste i bezwartościowe. Jestem nieśmiała, prawie się nie odzywam. Nie umiem mówić z ludźmi o swoich prywatnych sprawach, ale myślę że gdyby ktoś zapytał to byc może bym spróbowała się otworzyć. Nikt jednak nie pyta, nikogo z ludzi chyba nie obchodzę. Może oni już wszyscy przyzwyczaili się do mojej smutnej twarzy i nie robi to na nich wrażenia. Czasem próbuje coś powiedzieć takiego żeby ktoś się mną zainteresował choć trochę, ale to i tak do niczego nie prowadzi. A może po prostu nie powinnam innym ludziom zawracać głowy sobą. Ludzie też mi nie mówią zwykle o sobie, widocznie nie budzę zaufania. Czasem mam już mysli samobójcze, ale tylko mysli i tak nie zamierzam popełnić samobójstwa.

Ja to wszystko wiem, że jest Bóg który kocha mnie bez względu na wszystko i nieraz się o tym przekonuję. Tylko że ja nie potrafię zaufać i kiedy nachodzą mnie czarne myśli to się im poddaję. Modlę się często, rozmawiam z Bogiem o tych trudnych myślach również.

Po prostu wydaje mi się i pewnie tak jest, że to jest wszystko moja wina. Nie mam przyjaciół, znajomych też prawie nie mam. Nigdzie nie wychodzę, bo boję się coś zaproponować komus. Od zawsze tak było, ze ludzie uważali mnie za nudną osobę, swoim zachowaniem mi to pokazując, co niektórzy mnie odstawiali na bok kiedy nie byłam już potrzebna. Nie wiem czy to prawda, ale czuję się gorszą osobą i tak się zachowuję pewnie przez to ludzie też mnie tak traktują, jako gorszą. Być może uważają, że jestem zimna i obojetna, ale tak nie jest. Po prostu nikt mnie nie nauczył okazywać uczuć. Wielu rzeczy nie umiem, jestem raczej niezaradna życiowo. Nie lubię siebie, nie lubię na siebie patrzeć, swojego odbicia w lustrze. Wydaje mi się czasem, że na nic nie zasługuję, nikomu nie jestem potrzebna.

Czy ja bardzo grzeszę przez takie myslenie? Czy ta cała sytuacja to jest wszystko moja wina? Czasem marzę o tym zeby było inaczej, ale to tylko do niczego nieprowadzące marzenia. Równiez rodzicom nie mogę powiedzieć o tym jak się czuję, nie chcę martwić, pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej. Można żyć tak jak ja żyję, ale jest to bardzo meczace. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że mogłabym żyć inaczej. Tylko że ja nie potrafię swojego życia zmienić jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki.

Nie wiem po co to piszę. Może po to żeby ktoś mnie wysluchał, bo w realnym życiu taki ktoś się nie pojawia. Czasem myślę, że nikt nie jest w stanie mi pomóc. Dziękuję za przeczytanie i ewentualną odpowiedź.

Odpowiedź:

1. Twoje myślenie o sobie trudno traktować w kategorii grzechu. To raczej Twoje cierpienie, nie Twoja wina.

2. Nie napisałaś o jaką dysfunkcję w Twojej rodzinie chodziło. Nie musisz. Ale może warto sie zastanowić, czy gdzieś nie ma grupy, która ludziom w podobnej sytuacji udziela wsparcia. Tak jest np. w wypadku rodzin alkoholików...

3. Co robić... Odpowiadający nie bardzo wie, jak głębokie są Twoje rany. Skoro się modlisz, mówisz o swoim problemie Bogu, to przynajmniej to jedno masz w życiu dobrze poukładane. Nie jest więc tak tragicznie. Ale chyba można zrobić jeszcze coś.

Piszesz, że czujesz się gorsza. Że nie umiesz wyrażać uczuć. Że jesteś raczej niezaradna życiowo. Może spróbuj właśnie nad tym ostatnim popracować. Nastawienia ludzi do siebie nie zmienisz, ale siebie - owszem. Jak to sie mówi, weź byka za rogi i walcz. Ze swoja niezaradnością. Kiedy się pojawi jakiś problem, próbuj rozwiązywać go sama. Żeby nikt nie marudził, że musi coś robić za Ciebie. Sama troszcz się o sprzątanie i posiłki. Wtedy może uwierzysz w siebie. A wtedy i inni, zwłaszcza nowopoznani ludzie, spojrzą na Ciebie ciut inaczej. Wtedy też pewnie łatwiej będzie Ci mówić o tym, co czujesz...

Jeśli będziesz potrzebowała wsparcia, to spróbuj zadzwonić do jakiegoś telefonu zaufania. Katowicki - całodobowy - Katolicki telefon Zaufania ma numer: 0-32-2530-500...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg