27.02.2007 15:24
Mam taki oto problem. Przez wiele lat byłam osobą wierzącą. Potem jakoś nagle to się załamało. Zaczęłam widzieć Boga jako swojego wroga. Wtedy pojawił się ogromny strach przed piekłem, ktory jednak skłonił mnie do powrotu. Wybrałam po prostu mniejsze zło - nie kochalam Boga, ale bałam się piekła. Od tamtego czasu robiłam wszystko żeby poznać Boga jako Miłość. Mnóstwo rozmów, spokań, rekolekcji. Wszystko to by pokochać. I myślałam że mi się udało. Świadczyłam nawet o nim, przekonywałam ludzi że On jest Dobry. Ale teraz problem znowu wrócił. Zaczęło się od zasad narzucanych mi przez Kościół z którymi się nie utożsamiam, a ktore muszę stosować. Robię to tylko i wyłącznie ze strachu przed piekłem. Wiem już że nie kocham Boga chociaż bardzo chcialam go pokochać, nawet nadal chcę. I teraz męczę się, chodzę do kościoła mimo że robię to z lęku przed cierpieniem w piekle, stosuje się do wielu zasad z tego samego powodu. Męczę się w tym coraz bardziej.
Przedstawiając to obrazowo. Widzę życie jako wielką grę, gdize ktoś ustalił zasady. Muszę się im podporządkować, bo inaczej ląduje w piekle. Zaczęłam się go bać więc w pewnym momencie postaralam się o to, by postarać się uwierzyć, że te zasady są dobre, i że kocham Prawodawcę. Ale to nie płynie z serca, chociaż chciałam żeby tak bylo - to by oszczędziło mi męczenia się. Nie potrafię jednak. Czy jest dla mnie jakieś wyjście?
Najchętniej zrezygnowałabym z tego wszystkiego, rzuciła to, ale nie mogę, bo jestem pewna istnienia Boga (albo przynajmniej Kogoś) i piekła.
Przecież nie będę też szczęśliwa w Niebie skoro nie kocham Boga.
Mowią, że mam wolnośc... co to za wolność, skoro pieklo czeka?