Krakers 05.12.2005 17:56
Zapytanie dotyczy zagadnienia zwiazanego z rodzicami i dzieckiem.
Kościół przekazuje prawdę o tym, że dziecko jest owocem współnej miłości Boga do rodziców, a konkternie małżonków. Jest ono również owocem wspólnej miłości tych małżonków (rodziców). To Bóg jest dawcą tego życia i poczęcie dziecka jest oczywiście sprawą Boga. Naturalnie to człowiek - przyszli rodzice są, jak myślę, "siłą wykonawczą" działań Boga. Zastanawiam się, czy to rozumowanie jest właściwe, tzn. Bóg decyduje, człowiek wykonuje. Ale nie do tego zmierzam.
Wyobrażmy sobie idealną, z punktu widzenia nauk Kościoła, sytuację. Jest dwoje ludzi kochajacych się, są małżeństwem, zawarli przed Bogiem śluby małżeńskie, są przygotowani do pełnienia swojej "misji" w małżeństwie, czyli m.in. stworzenia rodziny. W takim przypadku jest dla mnie oczywiste, że Bóg prowadzi ich tą drogą, daje im siły do wspólnego życia w miłości i tworzenia nowego życia. Rodzące się w takim związku dzieci są ewidentym i niewątpliwym efektem uczuć w realcjach żona - mąż, małżeństeo - Bóg i odwrotnie.
Wyobraźmy sobie jednak nieco inną sytuację. Dwoje ludzi żyje w związku niesakramentalnym, czyli bez ślubu kościelnego najprościej mówiąc. Kochają się równie mocno jak para opisana powyżej. Na razie powiedzmy, że z różnych powodów jeszcze nie są małżeństwem, jednak mają taka możliwość. Czy w przypadku tego wspaniałego cudu, jakim jest poczęcie nowego życia a nastepnie narodziny dziecka, w takim "niekościelnym" związku można mówić, iż to nowe zycie jest tez owocem ich wspólnej miłości, co więcej, czy jest owocem miłości Boga do nich ? Czy w takim przypadku można powiedzieć, że ich nowonarodzone dziecko jest darem Boga ?
(...)
Wiem, że moze za dużo myślę, że gdyby ludzie postępowali zgodnie z naukami Koscioła i przykazaniami, nie było by takich sytuacji. I odpowiedź na te pytania powinna być bardzo prosta. Unikać takich sytuacji. Tylko, że Bóg jest jak lekarz, On nas uzdrawia gdy jesteśmy chorzy. Gdybyśmy postępowali właściwie to byśmy nie chorowali, a wtedy nie potrzebowalibyśmy lekarza. Czasami wydaje mi się, że im wiecej rozmyslam na takie tematy, tym coraz bardziej pojawia sie we mnie zwątpienie. Mysle sobie, że skoro popełniłem taki grzech, którego nie mozna naprawic, to po prostu nie jestem godzien nazywać siebie katolikiem i przynalezeć do tej wspólnoty. Moze wtedy trzeba sobie odważnie i uczciwe powiedzieć, że musze odejść i dalej żyć bez Boga? Chyba jednak zbyt surowo to oceniam? Pomóżcie właściwie ukierunkować moje myśli.
PS. Te sytuacje powyżej są tylko fikcją i nie dotycza mnie osobiście.
Prosiłbym o odpowiedź (opinię) na mojego e-maila, gdyż nie mam zbyt dużo czasu śledzić Wasz portal.