Gość2003 14.02.2021 14:41
Szczęść Boże
Około pół roku temu zaczęłam wierzyć w Boga, ale wstydzę przyznać się do swojej wiary. Ostatnio powiedziałam o niej mojej koleżance która wiedziałam że jest wierząca i ku mojemu zaskoczeniu powiedziała mi że ona nienawidzi swojej wiary ze względu na sprawę z aborcją. Chciałam namówić ją do nawrócenia w tej kwestii, ale w piątek pokłóciłyśmy się i na ten moment zerwałam z nią przyjaźń.Nie umiem przyznać się do wiary nawet przed rodzicami którzy są słabo wierzący i pewnie dalej myślą że jestem ateistką jak wcześniej przez lata deklarowałam. Przez to nie chodzę do kościoła i nie wyspowiadałam się za grzechy chociaż bardzo bym chciała i żałuję za nie. Strach przed przyznaniem się do wiary potęguje fakt że żyję głownie w otoczeniu ludzi sprzeciwiających się wartościom prezentowanym przez kościół, nawet nauczyciele w szkole jawnie popierają np. strajk kobiet. Jedyne co robię to staram się w rozmowach z innymi popierać poglądy związane z nauką kościoła i nie popierać grzechu. Czy osoba odpowiadająca ma pomysł jak zmienić tą sytuację? Bardzo chciałabym mówić innym o Bogu i być dla nich dobrym przykładem ale wstyd jest na ten moment silniejszy. Zamierzam też za jakiś czas wyprowadzić się z domu żeby móc np. chodzić na niedzielną mszę czy w inne święta do kościoła, ale wiem też że taka ucieczka od problemu nie jest jego pełnym rozwiązaniem. Codziennie modlę się o nawrócenie dla osób z mojego otoczenia bo to jedyne co jestem w stanie zrobić w tej chwili. Proszę o poradę ponieważ żałuję mojego podejścia do wiary ale nie umiem go zmienić. Dodam że mam tylko 17 lat więc nie jestem we wszystkich kwestiach dojrzała.
Tylko 17 lat... W sumie nie tak mało. Jeśli mam coś radzić, to w pierwszym rzędzie, by do tego podejść spokojnie. Wiem, że człowiekowi w moim wieku łatwo mówić, bo młodzi są w gorącej wodzie kąpani, ale jak trochę się wyciszysz, uspokoisz, łatwiej Ci będzie.
Myślę, że najlepszym wyjściem byłoby zacząć faktycznie od spowiedzi i od chodzenia na Mszę. Nie musisz o tym wszędzie trąbić: po prostu pójdź do spowiedzi w wygodnym dla Ciebie terminie i tyle. Podobnie z niedzielną Mszą. Nie musisz mówić wszystkim. Jak wyjdziesz w niedzielę do południa nie musisz nawet pewnie mówić, że do kościoła. Jak rodzice spytają - powiesz i tyle. Nie sądzę, żeby Ci zabraniali. Najwyżej się zdziwią. A że deklarowałaś się jako ateistka... No wiadomo, młodość ma swoje prawa, ludzie często zmieniają poglądy. Zresztą nie musisz mówić, że stałaś się bardzo wierząca. Jeśli powiesz, że szukasz - co przecież nie jest nieprawdą - rodzice raczej nie będą mieli pretensji. To że młody człowiek szuka i udaje się do Kościoła nie jest przecież żadnym zagrożeniem. Do klasztoru nie idziesz, za godzinę wrócisz...
Tak bym to widział. A co do aborcji... Przyznaję, nie rozumiem ludzi wierzących, którzy nie widza w niej zła. Podejrzewam, że to kwestia jakiegoś fundamentalnego wyboru, który czyni każdy człowiek, niezależnie od tego, czy "od wierzchu" jest wierzący czy niewierzący. Wyboru między "kocham więc służę" a "mnie się (miłość) należy". Wierzący zwolennicy aborcji wybierają to drugie. To znaczy tak mają poukładane myślenie: mnie się należy. I tej podstawowej zasadzie podporządkowują resztę, także swoje życie religijne. Chrześcijanin, ten który należy do Chrystusa, wie, że On jest jego Panem: jego stawia na piedestale, Jego słucha, samego siebie tratuje jak sługę. Boga, a przez to i człowieka. Dlatego, kiedy przychodzi zrezygnować z własnej wygody, nie ucieka. Przyjmuje to, co jest (w tym wypadku to dziecko, które się poczęło) i w tym co jest stara się kochać.
Życzę spojrzenia na wiarę człowieka stawiającego na pierwszym miejscu Chrystusa. Wszystko inne w kwestiach wiary samo się wtedy porządkuje.
Pozdrawiam
J.