Gość 03.07.2019 23:04
Witam
Unikam spowiedzi. Nie dlatego że nie chce do niej przystąpić ale poprostu boję się że źle ocenie jakiś mój czyn albo mało dokładnie wyznam grzech przez co spowiedź będzie zła i swietokrdzka. Zawsze chce się spowiadac szczerze ale po odejściu od krat konfesjonalu radość trwa krótko bo znowu zaczynam analizować czy dokładnie wszystko opisałem itd
Czasem zdarzało się że na drogi dzień byłem już u spowiedzi bo coś tam musiałem odpowiedzieć w sumie było to jakieś wyjście ale CZY TAK MA WYGLĄDAĆ MOJE ZYCIE? Bardzo chciał bym częściej chodzić do spowiedzi ale przez te skrupuly ograniczam spowiedź do dwóch na rok na święta. Zawsze spowiadam się szczerze jak umiem a potem ciągle analizuje wszystko co robię do komunii po spowiedzi przystępuje 3 może 4 razy bo każde przewinienie wydaje mi się grzechem ciężkim. Wiem że stały spowiednik był by pomocny ale niestety nie mam takiego. W każdą niedzielę jestem maszy i serce mi się kraje bo nie mogę pójść do komunii, poszedł bym do spowiedzi ale zaraz zacznie się analizowanie czy powinienem przystąpić do komuni bo strach przed zła ocena czegoś każe mi oceniać wszystko jako ciężki grzech chociaż wydaje mi się że był lekki albo wcale go nie było.
Czy tak ma wyglądać moja wiara? Czy muszę żyć w ciągłym strachu? Nawet jakiś czas temu byłem u spowiedzi generalnej ale pomogło tylko ma jakiś czas bo problem nie leży w spowiedzi tylko w mojej głowie i moim leku przed tym że niechcący zrobię coś nie tak.
Już nie mam siły na to wszystko dlatego proszę o radę
Otóż to. Problem lezy Twojej głowie, dobrze problem rozpoznajesz. Tam rodzą się te wszystkie Twoje lęki dotyczące spowiedzi. Ale chyba też w Twojej głowie leży klucz do rozprawienia się z tym problemem.
Bo obiektywnie rzecz biorąc jest tak: Bóg jest dobry. Nie jest złośliwym buchalterem, który czyha na każde nasze potknięcie, na każdą niedokładność w wyznaniu grzechów. Dla Niego liczy się serce. Jeśli więc ktoś celowo czegoś ważnego w spowiedzi nie zataja i szczerze żałuje, na pewno z radością winy przebacza. No właśnie: przebaczenie w spowiedzi zyskujemy nie dzięki doskonałości naszego wyznania, ale dzięki miłosierdziu Bożemu. Jeśli nie chcesz spowiednika oszukać, a mówisz jak potrafisz, jak W DANEJ CHWILI sprawy rozpoznajesz, nie ma najmniejszej obawy o nieważność spowiedzi.
To teoria. Teraz przejdźmy do praktyki. Czyli zastosowania tej teorii w życiu, do Twojej spowiedzi. Co stoi na przeszkodzie? Myślę że lęk. Lęk podpowiadający - wbrew rozumowi - najczarniejsze scenariusze dotyczące złośliwości Boga. Zauważ: to lęk przed złośliwym Bogiem! Ale Bóg taki nie jest, rozumiesz, wiesz o tym? Trzeba więc poskromić ten swój lęk, zignorować Go. I powiedzieć: Boże chcę się szczerze wyspowiadać, wierzę, ze przyjmiesz moje wyznanie, bo nie chcę niczego zataić. A potem, po spowiedzi, powtarzać Bogu to samo. Tylko w czasie przeszłym: Boże chciałam się dobrze wyspowiadać, powiedziałam wszystko jak umiałam najlepiej, nie pozwól, by znów opanował mnie lęk przed Tobą, bo wiem przecież, ze jesteś dobry.
Zauważ jeszcze jedno. Cała ta sytuacja z lękiem przed i po spowiedzi powoduje, że miesiącami nie korzystasz z sakramentów. Nie masz chyba wątpliwości, że taki scenariusz nie Bogu odpowiada, ale diabłu. Nie daj mu się wodzić za nos diabelskimi sztuczkami. Przychodź do Boga i ufaj, ze jest dobry i Cię kocha. Nie mógłby nie kochać kogoś, kto skruszony klęka u kratek konfesjonału. To by przeczyło wszystkiemu, co o Nim od Chrystusa wiemy....
J.