Potrzebująca 04.10.2017 17:42
Dzień dobry,
Jestem w sytuacji, z której nie znam wyjścia. Chodzi o samotność w "tłumie". Nie wiem dlaczego tak jest ale odkąd pamiętam to jestem zdana sama na siebie, już od dziecka moi rodzice nie chcieli mi w niczym pomagać, na każdy problem zawsze słyszałam drwiny "powinnaś to umieć" (nawet jeśli chodziło o coś czego oni jako rodzice mieli mnie nauczyć a tego nie zrobili, ja nie urodziłam się przecież dorosła...) albo kazali mi szukać pomocy gdzie indziej a inni też odmawiali bo "masz przecież swoich rodziców". Przechodziłam w życiu przez wiele trudnych sytuacji: zdradził mnie kiedyś chłopak, doświadczyłam 2 razy mobbingu w pracy,raz molestowania i moja rodzina - chociaż się im zwierzałam i prosiłam o pomoc co robić - nigdy nie widziała problemu albo wręcz wmawiali mi, że to moja wina (że nie dbałam o chłopaka, że szef ma prawo bo to szef i mu wszystko wolno). Niech pan nie myśli, że jestem ofiarą która nie umie się odezwać, właśnie starałam się ratować w tych sytuacjach, próbowałam różnych metod żeby "i wilk był syty i owca cała". Ja w tych sytuacjach starałam się dogadać z tymi osobami ale skutek był jeszcze gorszy... Wpadłam w uknutą intrygę a moja rodzina słuchała mnie i się z tego wszystkiego śmiała - traktowali to jako rozrywkę, mimo, że ja z tego powodu schudłam prawie 10 kilo (do 45 kg przy 170 cm) i wpadłam w depresję. Oni nie widzieli problemu... Niestety nie wiem dlaczego tak jest, że za każdym razem jaj proszę o pomoc to spotykam się z odrzuceniem. Ja naprawdę staram się nie zawracać nikomu głowy bez powodu ale o co nie poproszę to jest odmowa. Nie rozumiem tego. Pewnie pojawia się w Panu myśl (a czy Ty dajesz coś od siebie) - właśnie cały sęk w tym, że ja daję z siebie dużo. Jak ktoś prosi mnie o pomoc to jeśli mogę to pomagam, wiadomo, że nie za wszelką cenę. Ale wracając do tego, że ja nie dostaję pomocy. Ja pomagam ale to nie działa w 2 strony. Jak już nawet wypomnę, że "zobacz ja pomogłam Ci tyle razy a Ty ciągle mnie zbywasz i odmawiasz, to nie jest w porządku więc też mnie więcej o nic nie proś" to zaraz słyszę, że przesadzam, wyolbrzymiam, czepiam się bez powodu, że jestem nienormalna itd. Naprawdę czuję się samotna w tłumie... Ostatnio byłam chora 2 tyg i miałam leżeć w łóżku a musiałam mim tego wychodzić i robić sobie zakupy bo wiedziałam, że jeśli zadzwonię do mojej rodziny to zaraz znajdą milion absurdalnych wymówek byle tylko nic nie robić bo oni zawsze mają najgorzej chociaż nic im nie jest... To jest takie przykre, ja nie mam na kogo liczyć. Proszę mi podpowiedzieć, co mam zrobić, gdzie szukać tej pomocy? Cała taka sytuacja godzi bardzo w moje poczucie wartosci bo czuję się nic niewarta skoro nikogo nie obchodzi mój los, szczególnie wtedy kiedy ktoś mi wyrządza krzywdę a dla innych ta moja krzywda to "ciekawa sensacja i rozrywka". A ci inni to rodzina... Byłam w tej sprawie u psychologa ale jak to psycholodzy - zaraz jest szukanie winy we mnie i naiwne gadanie że to złe jest mieć oczekiwania i że samemu trzeba sobie radzić... Ciekawe jest więc jak to jestże tyle się trąbi -właśnie przez psychologów -o tym że w trudnych chwilach najważniejsze jest właśnie wsparcie ze strony bliskich. Czyżby dotyczyło to wszystkich oprócz mnie. Wątpię. Nie wiem więc dlaczego ja słyszę znowu (jak całe życie) że muszę radzić sobie sama... Ja jedyną winę jaką widze w sobie to to, że sama zbyt wiele dałam tej rodzinie i byłam wykorzystywana. Że zbyt wiele i zbyt łatwo im przebaczałam, że byłam ślepa na to że mają mnie za nic, za jakiegoś służącego czy klauna... nie wiem jak to nazwać.
Na prawdę nie wiem co mam robić, boję się, że jak znowu wydarzy się coś trudnego to ja popadnę w depresję albo jeszcze odbiorę sobie życie bo nie mam znikąd wsparcia.Co ja mogę zrobić aby się wzmocnić, nie umiem sama sobie dać tego wszystkiego czego nie dostałam od rodziny...
Hmm... Nie bardzo wiem co napisać. No bo jeśli jest tak, jak to przedstawiasz - a nie mam powodu, by to podważać - to problem nie w Tobie, tylko w Twoim otoczeniu. I to tym ludziom powinienem radzić, nie Tobie. Sądzę, że nie wymyślę niczego, co pozwoliłoby Ci jakoś pozytywnie na to swoje otoczenie wpłynąć. Mogę najwyżej próbować napisać, jak się przed tym bronić...
Powiem coś, co Ci się nie spodobało w radach psychologów, choć chyba trochę inaczej: skoro nie masz wsparcia ze strony bliskich, to nie oczekuj, że oni się nagle zmienią. Skoro nie mogłaś na nich liczyć ani dawniej ani teraz, to to się nie zmieni. Nie dadzą Ci nigdy tego, czego od nich oczekujesz. Koniec, kropka. To sprawa zamknięta. Warto w takim kontekście przemodelować nieco wzajemne relacje. Zachować wobec nich większy dystans, odsunąć się nieco. Im mniej będziesz na nich liczyć, tym mniej będzie bolało, że się zawiodłaś. To norma. Tacy są, nie zmienią się.
Może się mylę, ale z tego co piszesz wynika, że jesteś osobą dość otwartą. To znaczy może i skrytą, ale pewnie "otwartą na otwartość"; angażujesz się w relacje z innymi i dlatego łatwo Tobą manipulować i Cię ranić. Zachowuj większą ostrożność. Nie każdemu i nie wszystkim sprawom dawaj zaraz całe swoje serce. Ten dystans pozwoli Ci nie dać się rozgrywać...
A przede wszystkim... Pamiętaj, że jednak jest ktoś, komu na Tobie bardzo zależy. Bóg. On każdego z nas zna po imieniu. I widzi krzywdy, które Ci ludzie wyrządzają. Nie daj sobie samej wmówić, że i On Cię nie lubi, nie chce Ci pomagać, że Go nie interesujesz, a jeśli już to tylko wtedy, gdy zdarzy Ci się jakiś grzech. On taki nie jest. On naprawdę nas kocha, jak każdy dobry ojciec swoje dzieci. Na tej Jego miłości możesz siebie odbudować. I możesz gorzko się uśmiechając machnąć ręką na to, ze ludzie są jacy są. Ty masz skarb. Jesteś dzieckiem Boga....
To trudna rada. Bo Bóg jednak jest duchem i go nie widać. Nie widzimy jego wyrazu twarzy, kiedy się doń zwracamy, nie wiemy co myśli, co czuje... Czasem trzeba wierzyć w Jego miłość nawet wbrew temu, co czuje serce. Ale ta Jego miłość do nas na pewno nie jest fikcją...
No i jeszcze jedno: dobrze jest mieć przyjaciółkę, przyjaciela, może męża...Ci ludzie nie dadzą nam miłości, której nie dali rodzice. Nie możemy od nich takiej miłości oczekiwać. Ale trochę ciepła i dobra dać mogą. Jeśli w Twoim otoczeniu jest ktoś taki, kto ewentualnie mógłby Ci być bliski, to nie zamykaj się prze tym kimś...
Tak bym to widział. Ale zaznaczam, mogę się mylić...
J.