Gość 17.09.2017 11:39
Szczęść Boże!
Chciałam poprosić o radę w takich pytaniach:
1. Jak pokochać siebie, skoro wiem i jestem świadoma, że często ranię ludzi (miałam ostatnio kilka takich poważnych sytuacji), generalnie mam trudności komunikacyjne i choć naprawdę niby się staram, poprawa jest od lat kiepska lub tylko znikoma. Zależy mi by być lepszą, ale mam pewne wady i nawyki których nie potrafię się wyzbyć. A ranię najbardziej osoby mi bliskie, na których bardzo mi zależy. I im bardziej się staram coś zrobić, naprawić tym często efekt jest przeciwny.
2.Mam pewne rzeczy, nad którymi od lat pracuję, ale jakoś postęp nikły: niekochanie siebie, bycie czasem dziecinną, za bardzo szukanie nadziei w ludziach zamiast w Bogu itd. Wiem, że dużo tych rzeczy wynika z mego dzieciństwa, i starałam się to przepracować, także z terapeutą.Ale nie mogę powiedzieć, że Bóg mnie z tego uzdrawia. Dlaczego Bóg mnie nie uzdrawia, skoro proszę go o uzdrowienie wewnętrzne, o przemianę siebie, bo to, jaka ja jestem, też oddziałuje przecież na innych ludzi... A mimo to, Bóg milczy i czuję w tym, jakby mnie nie wspierał.
3.Zastanawiam się nad cnotami: czystość (duchowa, cielesna), pokora, przebaczenie bliźnim itd. Podstawowe wartości chrześcijańskie. I muszę powiedzieć, że już trochę przestałam wierzyć, że w choć jakimś stopniu te rzeczy potrafię na co dzień realizować. Staram się nie być perfekcjonistką, ale... myślę, że Bogu łatwiej mnie kochać bez względu na to jaka jestem, natomiast jak pokochać siebie w takim "pakiecie" kiedy naprawdę, mam nieraz już dość swoich upadków i kręcenia się w kółko w tym samym błocie (nawiązując do pytania nr1).
Bardzo będę wdzięczna za jakieś wskazówki. Dziękuję uprzejmie. Z Bogiem
Jakieś wskazówki... No ba... Cóż mogę poradzić komuś, kogo nie znam?
Czasem tak jest, że człowiek nie widzi rozwiązania jakiegoś problemu dlatego, że jest zbyt blisko. Nie ma szerszej perspektywy. A z samym sobą zawsze jest się bardzo blisko. Co więc jako stojący nieco dalej bym zauważył?
Przede wszystkim to, że najważniejszym prawem życia chrześcijańskiego jest miłość. Wydaje mi się, że kiedy ktoś stara się bardziej kochać - a będzie znaczyło w konkretnych sytuacjach wybierać to, co jest miłością - łatwiej, nawet trochę bezwiednie zaczyna sobie radzić z innymi problemami. Czystość, pokora i inne to jedynie formy realizowania miłości. Na to więc zwróć większą uwagę.
Po drugie, myślę, że jeśli już chcesz bardziej szczegółowo "rozpracowywać" swoją postawę, to trzeba zwrócić uwagę na najważniejsze cnoty: wiarę nadzieję i miłość, a obok nich na roztropność, umiarkowanie, sprawiedliwość i męstwo. To tak zwane cnoty teologalne i kardynalne. Dobro, które człowiek stara się czynić wypycha z jego życia zło, którego nie umiał się pozbyć. Warto więc zwrócić uwagę na te najważniejsze przejawy dobra, szczegóły traktując jak szczegóły, a nie podstawowy problem. Po prostu pytaj czy wzrastasz w tych siedmiu cnotach, czy karlejesz.
Chodzi więc o zobaczenie sprawy swojej pracy nad sobą w szerszej perspektywie. Nie tylko z punktu widzenia braku zmian w jednej czy drugiej dziedzinie. No bo jeśli np. ciągle upadasz w kwestii przebaczania bliźnim to nie znaczy, że maleje Twoja wiara i miłość. One mogą wzrastać, bo więcej wysiłku wkładasz w próby opanowania tego, co uważasz za złe.... I tu też bym widział odpowiedź na pytanie dlaczego Bóg Ci nie pomaga. Może być tak, że pomaga, że jest coraz lepiej, ale akurat nie w tym miejscu, które lustrujesz... Ale gdyby było lepiej właśnie tam, to mogłabyś spocząć na laurach i popaść w pychę - wadę, która wszystko rozsadza i w niwecz obraca wysiłki by stać się lepszym. Bo jak się człowiekowi wydaje, ze sięgnął ideału, właśnie okazuje się, że drabina na której stał się złamała...
Co jeszcze? Zamiast koncentrować się na tym, żeby nie było zła, szukaj przede wszystkim dobra. Bywasz nieżyczliwa wobec bliźnich? Zdobywaj się na akty życzliwości nie patrząc na to, że pełno było nieżyczliwości. Ranisz bliźnich słowami? Częściej mów im coś miłego...
Tak bym to widział, ale oczywiście nie muszę mieć racji...
J.