Gość 21.12.2015 14:19
Witam,
Mam wileki problem, z którym nie potrafię sobie poradzić.
Jesteśmy z mężem po ślubie - 5 lat, mamy 2,5 rocznego synka. Po ślubie, w codziennym życiu okazało się, że mąż cierpi na nerwicę lękową-natręctwo myśli związane z brudem. Mąż cierpi na tę chorobę od bardzo dawna, ale nie powiedział mi o tym przed ślubem. Na początku małżeństwa wstydził się tego,ukrywał, jednak teraz nie radzi sobie już z tym kompletnie i zadręcza nas z synem-dosłownie.Panicznie boi się brudu, smaru w zawiasach drzwi domu, samochodu itp. W domu są codziennkie kłótnie. Mąż każe nam z synem wciąz pokazywać ręce, ubranie-sprawdza nam ręcę pod żarówką, wyciera białym papierem, czy nic nie zostanie, wciąz pyta czy nie dotknęłam zawiasów i tak w kółko. Oczywiście jestesmy czyści, ale on sprawdza na wszelki wypadek.Syn płacze.Ja jestem już tym wykończona, znerwicowana i za chwilę to ja będą potrzebowała pomocy lekarza.
Zaprowadziłam męża, to księdza psychologa, psychiatry-swierdziłi natrętne myśli,kazał brać leki, chodzić na terapię- mąż wpadł w szał i jeszcze bardziej zaczął nas sprawdzać i nie che brać leków, bo nie chce sobie psuć żołądka itd.Twierdzi, że wszyscy są po mojej stronie, że jego nikt nie słucha.
W domu codziennie są awantury, że nie chce mu odpowiadać, jak przeszłam przez drzwi, pokazać, zademnontrować żeby zobaczył-bo to go uspokaja. Mąż twierdzi, że to moja wina, że syn płacze, bo ja mu wmawiam, że to złe zachowanie, że pogorszył mu się stan, bo ja nie chcę o tym mówić, albo mówię źle-za mało szczegółowo.
Co robić? Na terapię chodzic nie chce, tłumaczeń nie słucha.Ja już też stałam się nerwowa, krzyczę, że jak nie skończy z tym, to specjalnie się wysmaruję tym smarem, albo się z synem wyprowadzę, bo już nie mam siły.Krzyczy, że się powiesi i skończy z tą męczarnią. Bo jak nie spyta, to nie może pracować, spać w nocy. Kocham męża, ale tak się nie da żyć.
W intencji uzdrowienia natręctw myśli męża odmówiłam modlitwę pompejańską, ale nic nie pomogło. Dlaczego Bóg mnie nie słucha? Przecież intencja jest dobra,modlę się o trwałość rodziny, żebyśmy wkońcu żyli normalnie, ale żadne modlitwy nie pomagają.Boję się-nie chce rozwodu, ale syn nie może na to patrzeć.
Boję się radzić, nie chcę sprawy pogorszyć. Chyba dobrze by było, gdyby Pani sama poszła do psychiatry. Nie, nie na leczenie, tylko spytała go, jak z mężem postępować. Ja sam mogę napisać parę słów, ale proszę nie traktować tego jako czegoś wiążącego.
Przede wszystkim chciałbym Panią zapewnić, że jako człowiek stojący z boku uważam, że racja jest po Pani stronie. Wiem, to oczywiste, ale czasem ludzie udręczeni przez współmałżonków przestają wierzyć w w sprawy najbardziej oczywiste. Co więcej...
Jest taka zasada, że jeśli człowiek który ma jakiś poważny problem nie chce się leczyć, to trzeba spowodować, żeby chciał. Tak jet np. z alkoholikami. Dopóki rodzina ich chroni, ukrywa problem, zbiera z ziemi i kładzie spać do czystego łózka, alkoholikowi jest dobrze. Nie widzi powodu, dla którego miałby coś zmieniać. Z Pani mężem być może trzeba postępować podobnie. Zlikwidować mu ten dyskomfort trwania w absurdalnej fobii...
Zaznaczam, nie wiem czy to dobra rada, ale tak sobie myślę, że wcale nie musi Pani ciągle żądaniom męża ulegać. Może mu Pani - z miłości do niego - zagrozić, że jeśli nie zacznie na serio się leczyć, to Pani odejdzie. I to nie powinna być pusta groźba. W takiej sytuacji miałaby Pani do tego pełne prawo (chodzi mi o separację czy starania o uznanie związku za nieważny, nie rozwód). Pomysł z wysmarowaniem się też nie wydaje mi się głupi. No, może niech się Pani cała nie smaruje, ale ręce.. Czemu nie?
Nie chodzi oczywiście o zrobienie na złość. Ale o pokazanie, że od wysmarowanych rąk nic się z człowiekiem złego nie dzieje. Mechanicy samochodowi też przecież często mają brudne ręce od smaru, i raczej przed zjedzeniem drugiego śniadania nie pucują ich nie wiadomo jak. Tym bardziej smar nie zaszkodzi, jeśli ma się go na rękach w ilościach ledwo dostrzegalnych....
Boję się tylko, że mąż uzna, ze robi mu Pani na złość. I że nie dotrze do niego, że ten smar nie jest szkodliwy, ale że postanowiła go Pani dręczyć. Dlatego nie wiem, czy dobrze radzę....
Przyznaję, z powodów "zawodowych" kiedyś częściej rozmawiałem z ludźmi obarczonym natręctwami. Obrażali się, kiedy próbowałem im radzić. Boję się, że rozhulane natręctwo bez leków nie przejdzie. Z drugiej wiem, że przynajmniej niektóre natręctwa to przede wszystkim kwestia przełamania się. Nie da się np. przestać bać wysokości. Można się przełamać, ale obawa i tak zazwyczaj zostaje, No, chyba że ktoś po kilku dniach próbowania się przyzwyczai. Ale z brudem na rękach? To powinno być znacznie prostsze. Wiem, bo sam coś takiego w swoim życiu zwalczyłem. Bez jednej tabletki. Po prostu kiedyś musiałem pójść w krzaczki, a potem nie miałem gdzie umyć rąk. Mijały godziny, zrobiłem się głodny.... Wytarłem ręce, zjadłem... I kompletnie nic się nie stało. Żadne zarazki się na mnie nie rzuciły. yle że wiem, ze przekonać kogoś do takiej próby bardzo trudno. Siebie samego znacznie łatwiej...
J.