Gość 08.11.2015 18:56

Szczęść Boże,
Jestem 40 letnią samotną kobietą. Pracuję, mam swoje mieszkanie, staram się angażować rodzinnie, pomagać potrzebującym. Ale jestem bardzo samotna. Miałam bardzo trudne dzieciństwo i młodość - ojciec był bardzo agresywnym alkoholikiem i choć nie wiodło nam się najgorzej w sensie bytowym (ojciec był wykształcony i nieźle zarabiał) to wszystko inne - kwestia okazywania uczuć, poszanowania drugiej osoby, poczucia bezpieczeństwa to były ruiny i zgliszcza. Ojciec zmarł kiedy byłam już dorosła i pracowałam, ale od czasów liceum zaczęłam chorować na depresję, podobnie, jak moja siostra. Tak jest do dzisiaj. Muszę brać leki, żeby normalnie żyć i nie jest to łatwe. Moi Rodzice nie byli religijni, ojciec wręcz twierdził, że jest ateistą. Ja natomiast byłam od młodości bardzo wierząca. Można powiedzieć, że zostałam obdarzona łaską wiary. Przez te wszystkie koszmarne i ciężkie lata wiara bardzo mi pomagała. Żyłam nadzieją, że nadejdzie czas, że będzie normalnie i dobrze. Że wszystko się poukłada. Ale mija rok za rokiem, jestem ciągle samotna, choć marzę o miłości i własnej Rodzinie. Od lat w swoich modlitwach prosiłam o to Boga. Choruję nieustannie od 20 lat, a zaburzenia depresyjne z zespołem nerwicowym to naprawdę tragiczna choroba. A samotność to chyba najgorsze co może spotkać człowieka.
Moja wiara i nadzieja, zawsze tak silne się wypaliły. Czuję to. Mam żal do Pana Boga, że choć tyle się nacierpiałam przed laty, i fizycznie, i psychicznie to nadal cierpię. Mój czas ucieka, za chwilę nie będę mogła mieć dzieci. Czas kiedy "miało być lepiej" nie nadszedł i nie ma widoków, że nadejdzie. Moje życie, istnienie, niczego nie wnosi, nie ma żadnej wartości, nie ma sensu. Jest nieistotne, nieważne. Od sierpnia przestałam chodzić do kościoła na niedzielne Msze Św. Nie modlę się. Nie potrafię. Czuję się jakbym przez całe życie była przez Boga karana. I jestem pełna żalu, a może nawet złości, że tak jest. Nie potrafię spotkać się z Bogiem w takim stanie. Czuję, że jestem z Nim w niezgodzie.
Zawsze żyłam uczciwie, starałam się być dobrym człowiekiem. Tak po prostu. Zawsze pomagałam potrzebującym, byłam przy chorych i zagubionych. Ale sama tego nie doświadczam. Mówi się, że dobro wraca, a u mnie na odwrót. Im więcej się angażuję w dobre sprawy tym bardziej obrywam od życia. A ludzie źli, oszuści, dręczący innych, żyją sobie fantastycznie i dobrze się mają.
Dlaczego tak jest? Nie radzę sobie, zagubiłam się w tym wszystkim. Co mogłabym zrobić, żeby zupełnie nie odejść od Boga?
Bóg zapłać,
M.

Odpowiedź:

To pytanie z serii tych najtrudniejszych... Czytając je zadaję sobie podobne co Pani pytanie. Jako ktoś stojący z boku mógłbym powiedzieć, że czas Bożej odpłaty za doświadczone zło jeszcze nie nadszedł, że trzeba jeszcze czekać. Ale... To zbyt spłycające problem, prawda? Jak długo można czekać. Starość nie będzie dla Pani szczęśliwa, jeśli dziś choć w części nie spełnią się Pani marzenia. Więc pozostaje tylko czekać na niebo. Ale czy Bóg, który pozwala na takie doświadczenie rzeczywiście w niebie da szczęście? Nie będzie się np czepiał słabej wiary?

Całym sercem chciałbym przekonać Panią do tego, w co sam całym sercem wierzę: że Bóg jest dobry. Ale nie mogę dać Pani na to żadnego konkretnego dowodu...

Nie wiem "dlaczego". Niestety. Na szczęście mogę się uczepić ostatniego zdania Pani pytania: "Co mogłabym zrobić, żeby zupełnie nie odejść od Boga?"... Ja bym po postu poszedł do kościoła, klęknął przed Nim i Go o to zapytał. I powiedział Mu jak mi źle. I że już przestaję wierzyć, że jest mi przychylny... Moje doświadczenie wskazuje, że Bóg jeśli nawet nie odpowie  z czasem da zrozumienie. Nie, nie zrozumienie, że jestem grzeszny i muszę być karany. Zrozumienie jakie moje cierpienie może mieć sens...

I nic innego mi nie przychodzi do głowy....

J.

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg