Gość 12.12.2014 22:33

Uczę się dopiero od niedawna czegoś takiego. Może tak: dowiedziałem się niedawno, że Bóg kocha nas takimi jakimi jesteśmy (co było zaskoczeniem choć nadal trudno mi to zaakceptować i w pełni się pozwolić Bogu kochać). Do tej pory (i nadal jeszcze z tym walczę) starałem się perfekcyjnie (własnymi ciężkimi wysiłkami - wręcz jak dla mnie heroicznymi) wypełniać jakieś dobre uczynki, ogólnie dbać by 6 dni pracować, 7 świętować, nie cudzołożyć, a jak coś zawalałem to czułem potępienie i wzrastającą złość na Boga i takiego kata nad sobą, co było i jeszcze trochę jest bardzo męczące i niszczące. Wynika to z obrazu Boga jaki mam, tak mi się wydaje. Dlaczego ta moja "sprawiedliwość" (pewnie i tak nie doskonała, choć miałem wrażenie że mam wszystko pod kontrolą) była heroiczna? - bo jak gdyby nie miałem/nie mam sumienia - wszystko co czyniłem, to co dobre i to co zaniechałem złego, czyniłem z powodu szukania nagrody u Boga czy strachu przed karą, lub z powodu chęci posiadania dobrej opinii u innych, a nie z powodu wewnętrznej wartości i prawdy czynu (bądź nieczynu - czyli zaniechania zła).
Dlatego to wszystko było i jest tak męczące. Jakbym miał to sumienie i serce z ciała to by pewnie było lepiej...
Zatem jak to wszystko pogodzić - to nawracanie się i staranie, ale jednak nie własnymi siłami, tylko jakby pozwolić się Bogu kochać takim jakim jestem i by ta jego Miłość rzeczywiście mnie przemieniała, by to nawrócenie było Jego dziełem, by to On wybudował ten dom na skale. Tu jakby wydaje mi się przeszkadza zatwardziałość serca, zdenerwowanie na Boga, żal do niego o coś. Potrzebna łaska chyba też, sam już nie wiem. Mam też problem ze spowiedzią poza tym wszystkim. Ten perfekcjonizm wypełniania prawa wyrobił we mnie jakieś takie przekonanie, że nie grzeszę, a przez tę złość na Boga i poczucie że czyha na mój błąd nawet jak czyniłem rzeczy, które uznaje się za grzech (takie jak samogwałt czy pornografia), to nie czułem że mam grzech, taki jakiś bunt miałem i trochę nadal tak jest. Długo już nie byłem u spowiedzi, odkładam to aż wreszcie poczuję że jestem niczym, że jestem grzesznikiem i pozwolę Bogu uleczać mnie Jego miłością i miłosierdziem. Wszystkie spowiedzi do tej pory (a chodziłem bardzo często co tydzień, co 2 tygodnie) nie dawały mi ukojenia, nie wiem co mi się stało. Nie wiem czy to dobrze że nie chodzę do spowiedzi, ale czuję, że są one jakby nie ważne, jakbym miał jakąś maskę, nie rzucał się Bogu w ramiona.

Nie wiem czy mam się nie starać w ogóle, bo to Bóg ma mnie nawrócić? Co w tej mojej uszkodzonej kondycji duchowej powinienem robić - czuję, że ten perfekcjonizm i skupianie na wypełnianiu prawa wysiłkami nie jest rozwiązaniem szczególnie że robię to albo ze strachu przed karą albo dla nagrody albo dla opinii innych - głownie chodzi jednak o robienie tego co dobre bo Bóg każe.

Powód dla którego teraz czuję że to Bóg powinien "mnie nawrócić", pomóc, i uzdrowić Miłością (a ja pozwolić się Bogu kochać) jest to, że wielokrotnie ostatnie moje spowiedzi, szczególnie były ciężkie dla mnie, bo z jednej strony chciałem wyznać grzechy i zależało mi na stanie łaski uświęcającej, bym mógł ze wspólnotą przyjmować Eucharystię, ale czułem że jest grzech, z którego nie mam siły się nawrócić z powodu braku odwagi, i z powodu tchórzostwa i z powodu choroby i małych umiejętności bystrości umysłowej - a mianowicie nawrócić się z nie-pracowania 6 dni w tygodniu - tego nakazu nie potrafię wypełnić z wielu różnych powodów, które tu wspomniałem. Może na to tchórzostwo i strach przed ludźmi i nerwicę i całą chorobę składa się też moja homoseksualność (strach że ktoś się domyśli o niej, bo nie podążam wzrokiem za piękną kobietą tylko za pucołowatym tęgim mężczyzną - i dlatego wycofałem się z życia). I dlatego czułem się źle wyznając o tym zaniedbaniu nakazu 6 dni pracy, bo i tak nie było żadnej poprawy z tego. Staram się jednak trochę pomagać w domu. Tu znów może nie dobrze jest szukać dobrego samopoczucia w tym że jestem nieskazitelny i mam łaskę uświęcającą i mogę przyjąć Eucharystię, ale to dobre samopoczucie powinno być z powodu, że Bóg kocha mnie jako grzesznika...No, ale zmienić się trzeba i chcieć zmienić też. Trudne to.

Może całe to tchórzostwo, lenistwo, choroba, depresja, nerwica, perfekcjonizm i w konsekwencji nie wypełnianie z tego powodu nakazu 6 dni pracy jest spowodowane tą moją homoseksualnością, którą tak ukrywam. Tu w liście nie boję się napisać o niej, bo szukam pomocy i to anonimowe.

Dziękuję za jakąś radę odnośnie tego braku sumienia (kara, nagroda, opinia) i jak dać się Bogu kochać i być przez to uzdrawianym i by był dom i nawrócenie.

Pozdrawiam i dziękuję z trud tych odpowiedzi.

Odpowiedź:

Na początek jedno, ale chyba ważne wyjaśnienie: nie ma czegoś takiego, jak obowiązek pracowania 6 dni w tygodniu. Jest obowiązek odpoczywania w niedzielę. Żeby nie stać się niewolnikiem pracy i pieniędzy. Żeby mieć czas na oddawanie czci Bogu, Ale nie ma obowiązku 6 dni pracy.

Szukaj oczywiście pracy. Zawsze to lepiej, bo jesteś wtedy samodzielny. Ale jeśli nie masz pracy, grzechem to nie jest....

Perfekcjonizm, nerwica... Podejrzewam, że i jedno i drugie ma jakiś związek z twoją kondycja homoseksualną. Z tym strachem by jej nie ujawnić. To zrozumiałe, ale jednak zaprowadziło Cię w niezbyt ciekawą sytuację duchową....

Dobrze że już odkryłeś, że Bóg Cię kocha, że Bogu zwyczajnie na Tobie zależy. teraz powinieneś chyba zrobić następny krok: zacząć się tym co odkryłeś kierować w życiu. Ilekroć odkrywasz w sobie jakiś grzech, jakąś niedoskonałość nie reaguj, jakbyś natychmiast musiał się umyć. Spróbuj na spokojnie pomyśleć, czy była to wielka czy mała niewierność Bogu. I oddaj Mu to z miłością. Jeśli trzeba, to oczywiście się spowiadaj, ale jeśli to był tylko grzech powszedni, postanawiaj poprawę, coś w życiu zmieniaj, ale ufaj Bożej łaskawości. I nie myśl o sobie źle...

J.

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg