Kasia 21.09.2010 11:18
Na jednej ze stron przeczytałam:
1."Charakterystyczną cechą miłości narzeczeńskiej jest mniejsze lub większe oczarowanie drugim człowiekiem, uczuciowe zafascynowanie nim. Jest to pewien stan, który może w przyszłości zaniknąć lub przemienić się w inne uczucie, w głębokie przywiązanie do drugiej osoby połączone z wielką troską o nią. "
Rozumiem,że miłość to coś więcej niż uczucia,ale czy istnieje miłość bez uczuć?? Czy jeśli dwoje ludzi (małżeństwo) nie ma potrzeby bliskości w postaci pocałunków,przytulania przed wyjściem do pracy, po powrocie z pracy, przed i po jakimś osobnym dłuższym wyjeździe, nie ma potrzeby trzymania się za ręce,a jedynie iść razem na obiad do rodziców czy znajomych,czy można mówić,że w tym związku jest miłość?? Co oznacza dokładnie przytoczony fragment,co się zmienia po zaniknięciu tego oczarowania?? Czy moje myślenie jest błędne,o tym,że w miłości potrzebne jest okazywanie uczuć,co wzmacnia miłość,więź między małżonkami,pokazuje dzieciom jeśli je mają dobre wzorce,ale nie na pokaz,tylko autentyczną miłość
2.
"...Trwalsze może być oczarowanie czyimś charakterem, dobrocią, zaletami, ale i ono może ulec osłabieniu wskutek przyzwyczajenia się do kogoś, ciągłego przebywania z wybranym towarzyszem życia, którego słabości, wady i przykre nawyki dobrze się poznało"
Czy to oznacza,że jest się z tą osobą z przyzwyczajenia,przymusu,żeby inni widzieli.że to małżeństwo "się trzyma" tyle lat bez "wybryków".
Bo to trochę zniekształciło moje wyobrażenie,że są pary,które w prawdziwej miłości przeżyły z sobą 60 lat. Jaki to piękny widok,kiedy staruszkowie po 80stce potrafią mówić do siebie czułe słowa jak w okresie narzeczeństwa,pomagają sobie w życiu nie rzadko mimo fizycznego cierpienia,trzymają się za ręce na spacerze.Może to tylko na pokaż,a we mnie niepotrzebnie powiększyło nadzieję,że człowiek może być szczęśliwie zakochany i w szczęśliwym małżeństwie od narzeczeństwa przez kilkadziesiąt lat wspólnego życia??
3.Choć uczuciowa fascynacja drugim słabnie, może być pielęgnowane i stale rozwijane inne „oczarowanie” drugim, wypływające z głębokiej wiary w jego godność i w jego łączność z Bogiem. Spojrzenie wiary zapewnia stałe fascynowanie się drugą osobą, nawet jeśli mija stan „zakochania się”. To spojrzenie wiary polega na zauważaniu w drugim istoty powołanej do życia przez Boga, umiłowanej przez Niego, noszącej w sobie Jego obraz i podobieństwo, pomimo słabości i grzeszności, na doszukiwaniu się w nim łaski Chrystusa. Zafascynowanie człowiekiem, choć bardzo różne od „zakochania się”, przetrwa, jeśli będziemy w nim zauważać kogoś, w kim Chrystus chce być bez reszty obecny, kim chce całkowicie zawładnąć.
Czy to oznacza,że jesteśmy z tą osobą tylko przez wiarę,a nic tak naprawdę do niej nie czujemy. Że równie dobrze moglibyśmy być stanu wolnego i widzieć Chrystusa np w przyjaciołach,czy to właśnie wiara sprawia,że nie ma się wątpliwości,że ta osoba, z którą się spędza życie,to ta właściwa,jedyna,przeznaczona nam przez Boga i potwierdza,że naszym powołaniem jest małżeństwo. Czy jest tak,że osoba,która jeszcze nie pokochała mężczyzny swojego życia,ponieważ go jeszcze nie znalazła w pełni zrozumie istotę miłości kiedy to nastąpi,kiedy zakocha się pokocha i przeżyje z tą osobą wiele lat.??
Tak na koniec czy można przez całe życie małżeńskie (nawet kilkadziesiąt lat) twierdzić szczerze,że kocha się jest się kochanym i szczęśliwym tak samo mocno w małżeństwie i nie mieć co do tego żadnych wątpliwości??
Byłoby dobrze, gdyby Pani o rozumienie jakiegoś tekstu pytała jego autora, a nie kazała się tłumaczyć z jego treści komuś, kto z jego powstaniem nie miał nic wspólnego. Faktem jednak jest, że miłość jest czymś innym niż uczucie zakochania. "Przywiązanie do drugiej osoby połączone z wielką troską o nią" nie oznacza przecież, że nie ma między nimi pocałunków, nie ma trzymania się za ręce, przytulenia itd. To wszystko może być w prawdziwej miłości. Ale nie ma tego unoszenia się 20 cm nad ziemią, tego zauroczenia, które nie pozwala racjonalnie myśleć i ocenić drugą osobę, tej naiwności, ze nigdy nikt i nic nie zdoła miłości stłamsić czy zniszczyć.
Problem w tym, że jak dziecko nie rozumie, jak przyjemne może być całowanie - dla niego to plucie przez zęby do cudzej gęby - tak ci, co odkryli zakochanie nie rozumieją, że miłość bez tego "psychosomatycznego oszustwa" (czyli zakochania) też istnieje i jest czymś bardzo pięknym. Szkoda tylko że często im się wydaje, ze takie zauroczenie trwa wiecznie. Bo jak mija, to zawiedzeni zostawiają partnera i szukają dalej. Szukają miłości życia zapominając, że mają szukać nie miłości, ale człowieka. Człowieka, z którym można przejść przez życie, z którego nie będzie zbyt trudno kochać...
Czy miłość jest przyzwyczajeniem? Po części tak. Tylko dlaczego widzieć w tym coś złego, niegodnego miłości? Przecież miłość ma trwać. Jak się nie przyzwyczaić do tego, że człowiek budzi się co dzień obok ukochanej osoby? Jak się nie przyzwyczaić do jej zrzędzenia albo do jego jego mówienia o polityce? Przecież rodzice przyzwyczajają się do dziecka, nie są ciągle nim zaskoczeni, a mimo to go kochają. Nawet jeśli tym kimś jest jakaś (przepraszam za porównanie) nieznośna Kasia. Prawda?
Wierzący... Widzi niejako dodatkowy aspekt życia ukochanej osoby - jej powołanie do życia wiecznego - ale chyba nie zmienia to jakoś radykalnie tego, co nazywa się miłością. Ubogaca to spojrzenie i tyle.
Masz chyba racje, kiedy piszesz, ze ktoś, kto nie pokochał nie potrafi sobie tego wyobrazić. Może inaczej: zakochany nie może sobie wyobrazić, że zakochanie się skończy. Ale to wcale nie takie straszne. Zupełnie normalne. I piękne...
Co do wątpliwości... Mieć po 15 latach małżeństwa wątpliwości co do tego, czy jest się z właściwym mężczyzną czy właściwą kobietą, to głupota. Owszem, taka myśl może się pojawić, ale na pewno nie wolno jej brać na serio. Stanowczo za późno na zastanawianie się. Już trzeba iść dalej. Tylko ludziom niedojrzałym, czy wpadającym w kryzys wieku średniego może się wydawać, że można zacząć życie od nowa u boku kogoś innego.
I jeszcze jedno... Czy można nie mieć wątpliwości... Takich zwyczajnych, nie połączonych z jakąś większą chęcią odejścia... Człowiek przeżywa różne chwile. Podobnie jak w czasie długiej wędrówki może się zastanawiać po co w ogóle ruszył w drogę, tak i w małżeństwie. Gdyby takie myśli nie przychodziły, to by raczej wskazywało, ze człowiek nie myśli. Ale - jak napisano - co innego myśli, a co innego takie wątpliwości, które skłaniają do kombinowania jak odejść...
J.