matimateo89 18.07.2010 23:03

Witam.
Chciałbym poruszyć kilka luźnych kwestii związanych z wiarą.
Po pierwsze sprawa istnienia piekła. Ostatnio dużo nad tym myślałem i wywnioskowałem, że albo piekło nie istnieje, albo istnieje, lecz w innej formie niż to przedstawia Kościół. Dlaczego? Już śpieszę z wyjaśnieniem. Rodzi się człowiek. To, gdzie się urodzi to czysty przypadek. Może się urodzić w wiosce afrykańskiej, może się urodzić w dobrze sytuowanej rodzinie amerykańskiej, a może się urodzić na pacyfiku w rodzinie mormońskiej. Loteria. Taki człowiek wzrasta w pewnym środowisku. Środowisko (rodzina, otoczenie, media, kultura danego kraju) go cały czas kształtuje. Również podejście do kwestii wiary są skrajnie odmienne. Dzieci wychowywane w rodzinie katolickiej najprawdopodobniej wyrosną na katolików. Dzieci wychowywane przez rodziców-alkoholików i ulicę najprawdopodobniej będą miały wiarę "w głębokim poważaniu". Trudno mieć do takiego dziecka pretensje o oziębłość religijną, bo miało bardzo ograniczony wpływ na swój los. Ba, więcej! Nawet jeśli taki człowiek "z ulicy" zacznie uczciwie poszukiwać Boga, wcale nie jest powiedziane że go znajdzie! Proszę w tym miejscu nie protestować. Wiem z doświadczenia i swojego i innych ludzi, że wcale nie jest łatwo uwierzyć. Skupmy się jednak na naszym przykładowym człowieczku. Nazywa się Franek. Dorasta i wiedzie typowy żywot człowieka wychowywanego przez ulicę. W młodych latach drobny chuligan, złodziejaszek, z biegiem lat coraz częściej pojawia się w policyjnych kartotekach - jakieś włamania, jakieś narkotyki itp. Typowy "wrzód na zdrowej tkance społeczeństwa". Według kryteriów kościelnych, taki człowiek trafi do piekła (wiem, wiem - nie można tak upraszczać bo każdy człowiek stanowi indywidualny przypadek, ale na potrzebny mojego przykładu przyjmijmy takie założenie). Piekło, jak wiadomo, jest cierpieniem STRASZNYM i WIECZNYM. Chciałbym zwrócić na to uwagę. Ludzie potępieni będą cierpieć niewypowiedzianie, a zarazem nie będzie dla nich już żadnego ratunku - utkną tam na wieki. W tym momencie zapaliła mi się czerwona lampka. Bóg jest sędzią sprawiedliwym, prawda? Prawda. Bóg nas nieskończenie kocha, prawda? Prawda. Zatem stawiam pytanie: jak to możliwe, że Bóg, który jest najsprawiedliwszym z sędziów i który kocha nas miłością nieznaną żadnej innej istocie, może skazać człowieka za 70 lat grzesznego życia, na miliard lat męczarni? Tych lat jest oczywiście znacznie więcej, ale posłużyłem się "miliardem", żeby uzyskać odpowiedni kontrast pomiędzy tą liczbą, a "marnymi" 70 latami życia naszego Franka. W każdym zdrowym na umyśle człowieku od razu pojawi się oburzenie. "Jak to? Za 70 lat grzechów kara wiecznego potępienia? I to ma niby być sprawiedliwy sędzia? To tak jakby za kradzież portfela skazać kogoś na dożywocie". Ale sprawiedliwość to tylko jeden z aspektów. Drugi to miłość. Kochający ojciec, nie dopuści się tak rażącej niesprawiedliwości, właśnie przez miłość do swojego dziecka. Kolejny aspekt, o którym już wcześniej wspomniałem - Boga nie jest łatwo znaleźć. Nie jest tak, że człowiek wraz z uzyskaniem pełnoletności doznaje objawienia Boga, który mu objaśnia "reguły gry": będziesz w życiu dobry to idziesz do nieba (i 5-minutowa wizyta w niebie), jeśli będziesz złym człowiekiem to piekło (i 5-minutowa wizyta w piekle), ewentualnie czyściec (analogicznie). Takie postawienie sprawy byłoby uczciwe, ale powtarzam: nie ma tak. Człowiek się rodzi i nie widzi żadnych mocnych dowodów na istnienie Boga. Innymi słowy, Bóg (o ile istnieje) powołując nas do życia, zmusza nas do udziału w grze, która nie ma jasnych reguł, a rozlicza nas w taki sposób, jak gdyby te reguły były klarowne. Biorąc to wszystko pod uwagę, powstaje sprzeczność w nauce Kościoła. Bo albo uznajemy że Bóg jest sędzią sprawiedliwym i piekło jest odpowiednio krótsze, albo kara za nasze życie trwa wiecznie, ale wtedy nie mówmy o Bogu że jest sprawiedliwy. Tym bardziej, że się przed nami ukrywa i w końcu nie wiadomo czy lepiej słuchać Kościoła, czy "czerpać z życia pełnymi garściami".

Tyle odnośnie pierwszego pytania. Jeszcze taka mała dygresja w temacie piekła. Większość ludzie nie gra w totolotka, bo uważają że niewarto, z tej racji że prawdopodobieństwo wygranej jest zbyt nikłe. Ale istnieje wśród nich taka grupa, która gra okazjonalnie - tylko wtedy kiedy jest kumulacja, powiedzmy 40 mln zł. Mówią wtedy: "Osobiście nie wierzę że wygram, ale gdy w grę wchodzi kosmiczna kwota 40 milionów, zagram". Podobnie jest z piekłem. Gdyby Kościół głosił, że piekło trwa kilka lat, a potem mamy drugą szansę, wielu ludzi myślałoby tak: "Nie wiem czy Bóg istnieje i nie wiem czy jest sens utrudniać sobie życie tymi wszystkimi zakazami i nakazami kościelnymi. Ta cała teoria o istnieniu Boga wydaje mi się być nierealna. Ale w sumie w najgorszym przypadku 'dostanę' 2 lata piekła, więc jakoś to przeżyję. Olewam Kościół, żyję po swojemu". A teraz popatrzmy, co pomyślałby sobie ten sam człowiek gdy Kościół nie mówi o "kilku latach" piekła, tylko o piekle "wiecznym". Podejrzewam że byłoby to coś w tym stylu: "Nie wiem czy Bóg istnieje i nie wiem czy jest sens utrudniać sobie życie tymi wszystkimi zakazami i nakazami kościelnymi. Ta cała teoria o istnieniu Boga wydaje mi się być nierealna. Ale jeśli w grę wchodzi WIECZNE potępienie, to nie będę ryzykował". Proszę zwrócić uwagę na podobieństwo do przykładu z totolotkiem. "Nie gram, bo prawdopodobieństwo wygranej jest zbyt małe, ale jeśli w grę wchodzi 40 milionów, to się skuszę". "Nie żyję według zaleceń Kościoła, bo prawdopodobieństwo istnienia Boga jest zbyt małe, ale jeśli w grę wchodzi WIECZNE potępienie, to nie będę ryzykować". Czy nie jest przypadkiem tak, że głoszenie wiecznego potępienia jest obliczone właśnie na taki efekt? Bo innego racjonalnego wytłumaczenia znaleźć nie mogę...

Jeszcze jedno pytanie, obiecuję że krótsze. Przeczytałem artykuły ze strony wiara.pl, szczególnie skupiłem się na tych poświęconych seksualności. Cytat z artykułu "Nie przed ślubem": "Ktoś może argumentować, że przed ślubem trzeba się „wypróbować”. Powiedzmy jasno: osoba nie jest rzeczą. To niby oczywiste, ale ludzie nie są skłonni tego zauważać. Wypróbować można kupowane ciuchy, odtwarzacz kompaktowy albo nowy samochód. Osoba zasługuje, by traktować ją inaczej..." itd. Czy nie sądzi ksiądz, że stoi to w rażącej sprzeczności z tym, co znajdujemy tutaj? http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/86983 Nie wiem dlaczego Kościół traktuje seksualność po macoszemu. Przecież jest to cholernie ważna rzecz, kiedy mowa o małżeństwie! W tym przypadku mamy klasyczny przykład niedopasowania seksualnego. Jej wystarczy raz na miesiąc, a on chciałby co drugi dzień. Gdyby współżyli przed ślubem, zauważyliby ten problem dużo wcześniej. Nie twierdzę, że z powodu seksu do małżeństwa w ogóle nie powinno dojść, ale wyraźnie widać że przez owo niedopasowanie, w ich związku trzeszczy.

Na koniec ostatnia sprawa. Tutaj http://zapytaj.wiara.pl/pytanie/pokaz/86683 pisze ksiądz: "Kościół zawsze zaleca stosowanie metod naturalnych. One naprawdę są skuteczne. W każdym razie nie mniej, niż metody sztuczne...". Nie wiem czy wynika to z niewiedzy, czy chęci podkoloryzowania niekorzystnych faktów, natomiast prawdą jest że skuteczności NPR daleko do skuteczności środków sztucznych. Za najbardziej bezstronne źródło niech posłuży wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Wska%C5%BAnik_Pearla Jedyny środek sztuczny, nad którym NPR ma przewagę, to środki plemnikobójcze, ale i tak i tak nikt nie używa takich środków jako podstawowej metody antykoncepcyjnej. Płyny plemnikobójcze są używane pomocniczo, np. do prezerwatyw. Tak więc dyskutujmy, ale nie zapominajmy o rzetelności i uczciwości, co w przypadku księdza powinno być zasadą nadrzędną. No i warto byłoby nanieść w tamtym miejscu sprostowanie.
Pozdrawiam.

Odpowiedź:

1. Nauka Kościoła odnośnie do piekła zawarta jest w Katechizmie Kościoła katolickiego 1033-1039. Jest tam mowa o samowykluczeniu się ze wspólnoty z Bogiem. Piekło nie jest karą w sensie odwetu. Raczej człowiek sam siebie karze. Człowiek sam, w swojej głupocie, wybiera zło. Bóg, szanując ludzką wolność,  ten wybór tylko zatwierdza...

Istotę rozróżnienia między karą a potwierdzeniem czyjegoś wyboru dobrze ilustruje to, co napisałeś na końcu swojego pytania. "Lepiej słuchać Kościoła, czy czerpać z życia pełnymi garściami". Piszesz tak, jakby wybór zła pozwalał pięknie żyć, a wybór dobra skazywał na smutek i wieczne wyczekiwanie nagrody. Nagrody, po uzyskaniu której człowiek i tak będzie żałował, że nie może sobie poużywać. Tymczasem każdego człowieka wybór dobra powinien cieszyć. Smucić się zaś powinniśmy, gdy my sami lub ktoś wybieramy zło. Przecież zło jest jak zgniłe jabłko i tylko chwilowa ślepota spowodowana podszeptem szatana sprawia, ze wydaje się nam inaczej. 

Człowiek - jak wierzymy - ma możliwość wyboru. Jeśli kocha dobro, a zło zdarza mu się popełnić, wybierze dobro. Gdy kocha zło, gdy jest mu z nim dobrze, to trudno go uszczęśliwiać na siłę...

2. Różnica temperamentów w małżeństwie bywa poważnym problemem. Ale w tej kwestii trzeba kompromisu. Być może wcześniejszej rozmowy. A nie tylko "dopasowania się". Bo to naprawdę jest traktowanie osoby jak przedmiotu. 

W opisywanej sprawie nie było dobrego rozwiązania, bo żona była głucha na próby wypracowania kompromisu. Dla niej liczyło się tylko to, czego chce ona. Żeby stwierdzić, że żona jest apodyktyczna i wymusi stawianie na swoim nie trzeba podejmować współżycia seksualnego przed ślubem. Tyle że narzeczeni bywają ślepi...

Co najważniejsze: ludzkie temperamenty z wiekiem się zmieniają. Dość często mężczyzna z wiekiem ma mniejszy popęd, u kobiet często bywa odwrotnie. Nawet jeśli dopasowali się temperamentami w roku 1995 nie znaczy to, ze w 2015 będą mieli temperamenty takie same...

3. Wikipedia nie zawsze jest obiektywnym źródłem wiedzy. Na stronie http://mediweb.pl/sex/wyswietl_vad.php?id=1418, która przecież nie jest strona katolicką napisano, że skuteczność metody termicznej waha się w skali 3,3 - 35. Dlaczego? Jak połykać tabletkę wie każdy. Ale metody naturalne wymagają pewnej wiedzy i umiejętności. Jest oczywiste, że jej skuteczność w przypadku stosowania przez nie dbających o szczegóły nowicjuszy będzie mniejsza niż w przypadku osób z nią dobrze obeznanych... Tymczasem w Wikipedii pewnie to uśredniono. To trochę tak, jakby napisać, że 10% Polaków to analfabeci i nie dodać, że wliczono w to też dzieci do 7 roku życia...

J.

Gość1 DODANE07.05.2024 12:02

więcej »