Zofia 12.06.2010 12:06

Witam

Bardzo proszę o radę i wsparcie, bo gubię się w swoich myślach. Z góry przepraszam za długą wypowiedź…

Jestem z mężem od 12 lat- małżeństwem jesteśmy od 2,5 roku. Po 4 latach związku przyszedł pierwszy kryzys. wcześniej było wszystko dobrze, rzadko się kłóciliśmy, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Byłam pewna uczuć, on też. Potem mój M. wyjechał na miesiąc i ja nagle pod wpływem rozmowy z koleżanka stwierdziłam że nie tęsknie…i że chyba już nie kocham.Wpadłam w jakąs deprechę. Walczyłam, bo nie umiałam, nie chciałam pogodzić się z tym, że to moze być konieca coś mnie do niego pchało! Rozstaliśmy się… Bawiłam się i spotykałam z innymi mężczyznami ale nie potrafiłam i nie chcialam się zaangażować. M. pisał i dzwonił- postanowiłam dac nam szanse. Było cięzko, nadal mialam jakieś wątpliwości ale coś nie pozwalało mi odejść, coś kazało trwać. Chciałam spędzać z nim dużo czasu. Było we mnie dużo chęci do odbudowania tego co nas łączyło. Było dobrze, ale czarne myśli i wątpliwości nie dawały mi spokoju. Uczepiłam się tego że to minie. Czułam, ze zapędziałam sie w swoim negatywnym mysleniu…

Po pewnym czasie pobraliśmy się. Wątpliwosci co do uczuć nie mijały ale byłam pewna ze chcę z nim być. Nie wiem skąd ta ambiwalencja we mnie, bo starałam sie, lubiłam sprawiać męzowi radość, troszczyłam się o niego, chciałam spędzać z nim czas, bolało mnie kiedy się sprzeczaliśmy i dążyłam do zgody, w sytuacjach konfliktowych bardzo czułam że mi zależy, ale na co dzień nadal miałam w sobie jakieś ALE, jakiś brak… Później zaszłam w upragnioną ciążę. Cieszyliśmy się oboje bardzo! Mąż bardzo mnie wspierał. Nagle moje wątpliwosci minęły. Czułam się szczesliwa, kochałam całą sobą, czułam się cudownie! Niestety nasz synek urodził się w 26 tygodniu i zmarł na naszych rękach. M bardzo mnie wspierał, bardzo…

Po porodzie wątpliwości powróciły. Nie skoncentrowałam się na przeżyciu żałoby ( z resztą nie jednej tylko kilku, bo umarły jeszcze 2 bliskie mi osoby), ale zaczęłam rozmyślać o tym czego mi brak…w związku…Sęk w tym, że ja nie moge niczego zarzucić mężowi. jest dobrym, kochającym mnie człowiekiem, zarabia na rodzinę, ma poczucie humoru…A ja nagle stwierdziłam że to małżeństwo nie ma sensu, skoro mi wiecznie czegoś brak, skoro wiecznie analizuję i myslę…Wczesniej miewałam jakies wątpliwosci, ale nie myślałam o roztsaniu. Zapedziałam się w takim czarnowidztwie do tego stopnia, że odsunęłam się od męza, przestalam spać i jeść-okropnie się czułam… ale głównie wtedy kiedy go nie było..kiedy wracał po miesiącu neobecnosci do domu, pomimo niepwności, oddalenia, nadal się o niego troszczyłam, chciałam sprawiac mu radośc, rozmawiałam z nim o moich troskach i problemach…

Ja nie rozumiem siebie, nie wiem co robić. Z jednej strony chcę uciec, mam już dość. Nie mogę się przełamać żeby okazac mu czułośc…Ale z drugiej strony, kiedy przychodzą do mnie takie myśli, znajduję sobie 10 argumentów przeciw rozstaniu, chciałabym żeby sie ułozyło i było dobrze. Z kolei kiedy chcę się przełamać, okazać jakieś uczucia, to mam później wyrzuty sumienia że moze nie powinnam robic niczego na siłę. Trwam…w nadzieji, ze to minie, że znów nastanie lepszy czas, powtarzając sobie, że to problem we mnie a nie w związku. Nie wiem jak sobie poradzić. Czy to źle że szukam argumentów przeci rozstaniu? czy to że się staram, próbuję, troszczę się o męża oznacza że nadal mi zależy tylko się pogubiłam? Myślę, że napewno mój sposób postrzegania małżeństwa uzalezniony jest od trudnego dzieciństwa, pełnego stresu, napięc (rodzina alkoholowa), postrzegania miłości jako porywów serca, a także tego że zapędziłam się w negatywnym myśleniu. Marzę o zajściu w kolejną ciążę. Marzę, by to wszystko minęło…tylko się boję, bardzo się boję…że ten wewnętrzy rozdżwięk, wynika z tego że moze coś się już skonczyło a ja nie potrafię się z tym pogodzić… Wciąz stawiam sobie jednak pytanie…skoro się skończyło,

to dlaczego uśmiecham się na jego widok i do niego?

to dlaczego się o niego troszczę i sprawia mi to radośc?

to dlaczego lubię spędzać z nim czas, choc polega to na wspólnym rozwiązaniu krzyżówki?

to dlaczego jestem niemal pewna, że jesli odejdę- będe żałowała

to dlaczego nie chcę odejść?

to dlaczego kiedy się pokłócimy tak bardzo czuję ze mi zależy?

to dlaczego przed każdym jego powrotem dbam o siebie i dom zeby czuł się ważny?

to dlaczego byłam taka szczęsliwa będąc z nim w ciąży?

to dlaczego wogóle się tym wszystkim przejmuję skoro mi nie zależy?

to dlaczego cieszę sie kiedy uda nam się pokonać jakąś trudność?

to dlaczego piszę ciepłe sms- kiedy go nie ma?

to dlaczego dłuży mi się gdy go nie ma, a gdy jest z niepokojem liczę dni do wyjazdu?

to dlaczego kiedy pomyślę poważnie o rozstaniu, przypływa do mnie miłość- wtedy czuję, wiem, jestem pewna, że kocham…ale i tak myślę że to już nie ma sensu


CZY WARTO WALCZYĆ? CZY TO MA SENS? SKĄD MOJA CHĘĆ UCIECZKI PRZED CZYMŚ CO MA SZANSE BYĆ DOBRE? DLACZEGO NIE CZUJĘ SIĘ SZCZĘSLIWA?

CZY MOGĘ ZMIENIĆ NASTAWIENIE, MYŚLENIE? (kiedy nie myślę, kiedy uciszą się moje czarne myśli, wtedy pozytywne emocje przychodzą same) CZY POPRZEZ ZMIANĘ MYŚLENIA O ZWIĄZKU, MOGĘ GO NAPRAWIAC, KSZTAŁTOWAĆ, ULEPSZYĆ, SPRAWIĆ BY NABRAŁ WIĘKSZEGO W MOIM POCZUCIU SENSU?

Bardzo proszę o odpowiedz i dziękuję

Odpowiedź:

Pewien taternik opowiadał kiedyś, jak pokonywał strach. "Stałem jakieś 10 metrów nad partnerem, nie miałem po drodze żadnego przelotu. Przede mną trudna przewieszka. Z jedyną, dość problematyczną możliwością asekuracji, jaką dawał źle wbity hak. Mogłem próbować schodzić, potem się wycofywać. Ale to chyba byłoby trudniejsze, niż mimo strachu próbować iść dalej. Sprężyłem się i gładko przeszedłem. Potem już była tylko radość".

Jesteś w podobnej sytuacji. Decyzję o pójściu przez życie razem z mężem podjęłaś 2,5 roku temu. Nie była to decyzja nieprzemyślana. Wszak znacie się już ponad 12 lat. Teraz nie ma co się zastanawiać, czy się przypadkiem nie wycofać. To byłaby katastrofa. Teraz trzeba myśleć, jak sensownie iść przez życie dalej razem ze swoim mężem. Zwłaszcza, że nie dzieje się nic takiego, co by zmuszało was do rozstania się. 

Problem o którym piszesz chyba nie jest niczym specjalnie nadzwyczajnym. Sądząc z ilości rozwodów ma go wielu ludzi. Błąd tego myślenia polega na tym, że zakłada się, że rozwód jest jedną z możliwości. Tak, to jest możliwość. Tylko możliwość, która jest skazaniem się na katastrofę...

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg