Monika 28.01.2010 16:06
Szczęść Boże,
1.Mam 38 lat. Zakochałam się w człowieku, który popełnił samobójstwo. Oczywiście dopiero po Jego smierci zdałam sobie z tego sprawę. Nadal Go kocham chociaż minęło już prawie 10 lat. Martwię się o Jego życie wieczne. Tym bardziej, że był ateistą tak jak Jego rodzice Nie wiem,c hyba odziedziczył ateizm. Może dzieciom ateistów trudniej znaleźć Boga. Niestety być może nie był ochrzczony ale nie wiem na pewno.Przypuszczam, że cierpiał na głęboką depresję. Modlę się za Niego codziennie. Zastanawiam się czy mogę wziąć na siebie wszystkie Jego grzechy jakie popełnił w całym swoim życiu łącznie z samobójstwem. Nie daje mi to spokoju. Modlę się jedynie do Boga z prośbą o przekazanie mi Jego grzechów jesli to zgodne z Jego wolą ale chciałabym się dowiedzieć czy to jest możliwe? Czy nie powinnam tego rozumieć w ten sposób, że biorę na siebie Jego grzechy i sama skazuje sie na potępienie?
Z tego co wiem to O.Pio brał często na siebie ludzkie grzechy albo inni święci.Więc czy może to być zakazane? A czytałam też ostatnio o jakiejś Siostrze czy Świętej (już nie pamiętam) która chciała wziąć na siebie grzechy Hitlera. Poza tym czy kochając tego człowieka mogę być w niebie szczęśliwa wiedząc ,że On jest w piekle? No chyba,że Bóg odebrałby mi w połowie rozum.
2.Zadam tu moje drugie pytanie ponieważ łączy się z pierwszym. Po samobójstwie tego człowieka nawróciłam się. Niestety po jakimś czasie wpadłam w silną depresję którą leczyłam farmakologicznie. Nigdy z niej nie wyszłam. W ubiegłym roku przestałam chodzić do kościoła, nie potrafiłam się modlić. Nie godziłam sie na cierpienie. Stwierdziłam ,że jest za duże i że Bóg kłamie mówiąc, że daje takie cierpienie jakie możemy znieśc. Niestety ale wyzywałam Boga i klęłam po Nim.Nie mogę tego odżałować, że byłam do tego zdolna. Czułam ,że jestem gorsza od zabójcy i jedyna na całym świecie która klnie po Bogu. Jako że byłam po nawróceniu i wiedziałam,że Bog jest, próbowałam na siłę chodzić na Mszę ale będąc tam klęłam pod nosem albo odwracałam z obrzydzeniem głowę w bok podczas mszy .Dlaczego tak się dzieje? Nawet w domu zmuszłam się do modlitwy ale wypowiadałam Ojcze Nasz z obrzydzeniem.
Prosiłam Boga, żeby mi pomógł bo przeciez Go kocham. Od Bożego Narodzenia udaje mi się chodzić do Kościoła i modlć się. Raz opuściłam mszę bo byłam w złym stanie psychicznym i nie byłam w stanie tam przebywać. Teraz w końcu pogodziłam się z cierpieniem. Myślę, że dam radę skoro Bóg istnieje. Postanowiłam,ze oddam swoje cierpienia za mojego samobójcę. Pogodziłam się z depresją.. Czy może powinnam ulżyć sobie w cierpieniach prochami? Czy nie byłoby to wtedy nie zgodzeniem sie na wzięcie Krzyża? Przecież chyba za czasów Jezusa słowo depresja nie istniało a ludzie też cierpieli.
Czy samotność i cierpienie nie jest niezgodne z naukami Jezusa bo przecież jesteśmy powołani do szczęścia. Nie wiem w końcu czy mamy być szczęśliwi czy mamy cierpieć dla Jezusa?. A jeśli całe życie będę nieszczęśliwa? To nie jest tak, że chcę być. Walczę o siebie,naprawdę. ale niestety powłóczę nogami. Nic nie boli tak jak życie, jak ktoś zauważył. Ale nadal mam nadzieję.
3.Czy jeśli marzy mi się śmierć i uwolnienie (taka naturalna,nie samobójstwo w żadnym wypadku) to czy mam grzech?