17.01.2009 09:54

Mam taki osobisty problem, który nie jest taki łatwy do rozstrzygnięcia i ocenienia. Nieco pokrzepiły mnie słowa jednego z biskupów, który podczas kazania powiedział, że i on osobiście ma z tym poważny problem.
A mianowicie kiedy, do którego momentu mamy molarne prawo mówić o kimś złe, aczkolwiek prawdziwe słowa a kiedy jest to już obgadywanie, oczernianie itp. Znam oczywiście definicje obgadywania, oczerniania itp. ale notorycznie mam wątpliwości czy powinienem mówić o innych, dzielić się swoimi spostrzeżeniami o ich zachowaniu z innymi, czy wręcz wyładować swoją złość poprzez wygadanie się o tych ludziach czy po prostu zamilknąć i nie mówić nic. Staram się bardzo milczeć, ale po pewnym czasie nie wytrzymuję i po prostu muszę powiedzieć o tym czego jestem świadkiem. Nie ukrywam że główny problem to moją teściowa, której zachowanie i postępowanie jest czasami nie do wytrzymania. Moją żona czyli jej córka praktycznie zawsze przyznaje mi rację ale wciąż mam wątpliwości czy mówienie na ten temat jest konieczne. Z drugiej strony nie ma chyba polityka którego postępowania zwłaszcza złego nie komentowano na lewo i na prawo i raczej nikt nie widzi w tym czegoś złego. Po prostu ludzie komentują, wymieniają opinię itd. Także Jezus mówił o innych ludziach źle, co na upartego także można byłoby uznać za obgadywanie czyli ujawnianie publiczne złych cech drugiego człowieka. Tak jednak tego przecież nie oceniamy.
Spowiadam się z tego a jako postanowienie poprawy staram się milczeć najdłużej jak tylko się da, ale przychodzi znów moment kiedy uważam za konieczny komentarz, dyskusję, ocenę.
Gdzie zatem jest ta trudna do określenia granica między obgadywaniem lub po prostu mówieniem bez potrzeby, a mówieniem, które nie można ocenić moralnie źle. Są przecież takie sytuacje kiedy mamy obowiązek powstrzymać się od mówienia takich słów, ale czy czasami powiedzenie ich nie jest konieczne? Być może odpowiadający podpowie mi kilka porad jak należy tego typu sytuacje oceniać, jakimi kierować się wskazówkami ażeby żyć zgodnie ze swoim sumieniem. A może za bardzo się tym wszystkim przejmuję i mam zbyt wrażliwe sumienie?
Zibi

Odpowiedź:

Z obmową mamy do czynienia, gdy ktoś bez potrzeby wyjawia złą prawdę o drugim człowieku osobie, która o sprawie nic nie wiedziała. Nie jest wiec obmową:

a) gdy nie mówimy o złych stronach bliźniego, a o zachowaniach dobrych (pomógł) albo obojętnych (miał czerwony kapelusz, pojechał na wycieczkę).

b) gdy trzeba tę prawdę wyjawić dla własnego lub bliźnich dobra - np. w sądzie, gdy pyta prawowita władza lub by ostrzec kogoś przed złym człowiekiem (np. koleżankę, że facet z którym chodzi już zwodził 5 innych dziewczyn, a wszystkie w paskudnych okolicznościach zostawił).

c) gdy omawiamy jakąś sprawę z osoba, która zna sprawę podobnie jak my; tu zachodzi niebezpieczeństwo jakiegoś pochopnego sądu, w którym dwie rozmawiające strony się utwierdzają, ale nie obmowy.

Warto też zwrócić uwagę, że ważny jest cel, w którym taką złą prawdę wyjawiamy. Gdy chcemy ta prawdą komuś zaszkodzić, jest obmowa. Gdy sprawa nam ciąży, nie umiemy sobie z nią poradzić, to powiedzenie o niej komuś zaufanemu obmową nie jest.

No i w ocenie wagi grzechu obmowy istotne jest, jak bardzo obmowa zaszkodziła drugiej osobie. Mówienie o złych drobiazgach zazwyczaj nie powoduje jakiegoś zasadniczego zwrotu w naszym mniemaniu o bliźnich...

W praktyce: to że skarży się Pan żonie na teściową nie wydaje się być grzechem obmowy. Po pierwsze z powodu intencji (chodzi o wyżalenie się, nie zaszkodzenie). Po drugie żona wie, jaka jest jej matka. Nowy drobiazg zasadniczo niczego nie zmienia zmienia...

Może warto pomyśleć, na ile można teściową zmienić (w sensie zmiany jej postawy) albo czy zony to bardzo nie boli. Matka to matka...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg