21-latka 01.11.2008 13:08
a jesli malzenstwo jest z gruntu otwarte na potomstwo, tylko "jeszcze nie teraz" (powiedzmy - rok czy dwa po slubie), to czy musi sobie przez ten czas odmawiac fizycznej bliskosci? przeciez w ten sposob wiele mlodych malzenstw moze sie rozpasc... oczywiscie mozna przyjac "szczesliwa wersje wydarzen", kiedy dwoje ludzi bierze slub, maja dobra prace, pojawiaja sie dzieci - ale taki scenariusz nie musi byc regula. czy narzucanie malzonkom jednego modelu zycia rodzinnego nie jest jakims ograniczaniem wolnosci jednostki? i czy ostepstwo od tego wzorca musi byc traktowane jako grzech? moim zdaniem bardziej ludzkie byloby samo nauczanie, ze "Kosciol nie pochwala malzenstw unikajacych poczecia", ale moze takie podejscie wydaje sie zbyt liberalne. ja sama nie rozumiem, dlaczego potepia sie malzenstwa (chocby chwilowo) bezdzietne - czy tacy ludzie sa egoistyczni, bo przez pierwsze lata po slubie chca sie soba nacieszyc i jakos "ustatkowac"? potem rowniez moga sie cieszyc swoja obecnoscia i zaczac dzielic ja z tym nowym czlonkiem rodziny - ale poczatki malzenstwa sa bardzo wazne, zeby najpierw odnalezc siebie w nowej sytuacji.
czy regula wspolzycia miedzy malzonkami raz lub dwa w miesiacu (bo w czasie ciazy to podobno niewskazane) nie jest paradoksalnie jakims uprzedmiotowieniem ich relacji?
pozdrawiam i przepraszam za pytanie w dwoch oddzielnych listach, moze da sie to jakos polaczyc w calosc.