a. 28.08.2008 22:46
Witam,
Bardzo spodobał mi się sposób odpowiedzi na zadawane pytania i uznałam, że jest to idealne miejsce na rozwianie swoich wątpliwości. Jestem osobą wierzącą, powierzam w modlitwie swoje troski, dziękuję za otrzymane łaski. Jednakże chodzenie do kościoła budzi we mnie sprzeczne odczucia. Mieszkam w małej wiosce, gdzie wszyscy się znają. W ostatnia niedzielę zwróciłam uwagę na postawę „wiernych” z jakich składa się Kościół. W większości są to ludzie, którzy do kościoła przychodzą z przyzwyczajenia, w celu zobaczenia „kto w co był ubrany, co ten, a co tamten”, bądź w celach zarobkowych jak np. organista, który z graniem, podobnie jak z wiarą ma niewiele wspólnego. Upokarzający jest dla mnie fakt, iż po wyjściu z kościoła, a właściwie już przy wyjściu ludzie zaczynają plotkować wzajemnie na swój temat. Przykre jest dla mnie również zachowanie większości katolików, mówię tu o osobach, które na pozór święte w rzeczywistości żyją unieszczęśliwianiem innych, a ich zachowanie w żadnym stopniu nie przypomina „dobrodusznego samarytanina”.
Mieszane uczucia, a raczej sprzeczne z moimi poglądami budzi również postawa Kościoła wobec pewnych spraw.
Proszę mi wyjaśnić, dlaczego Kościół tak stanowczo oponuje zapłodnieniu In vitro? Strasznie denerwuje mnie fakt, gdy ksiądz który tak naprawdę nie ma o tym pojęcia krzyczy z ambony, że to grzech ciężki, a dzieci poczęte w ten sposób nie są dziećmi (spotkałam się z takim stwierdzeniem wśród księży), szczególnie w obecności osób, których dziecko poczęte zostało w ten sposób. Jest wielu ludzi, dla których metoda In vitro jest jedyną szansą na poczęcie własnego dziecka, dlaczego więc osoby, niestety wyłącznie te, które na to stać (a dzięki postawie Kościoła zabieg taki nigdy nie będzie finansowany) nie mogą począć dziecka w ten sposób? Zdaję sobie sprawę z faktu niszczenia embrionów, które nie zostały wprowadzone do macicy, jednakże po 1.nie są to przecież jeszcze płody a zaledwie blastula powstała wskutek kilku podziałów mitotycznych jakim w każdej sekundzie ulegają komórki naszego ciała i ciężko tu mówić o „wyrafinowanej aborcji”, a po 2.celem metody In vitro jest poczęcie dziecka więc cel jest zgoła zgodny z nauką Kościoła, prawda?
Moje kontrowersje budzi również podejście Kościoła do sprawy mieszkania przed ślubem i antykoncepcji. O ile jestem w stanie zrozumieć wstrzemięźliwość przed ślubem, jako troskę o poszanowanie dla własnej osoby, o tyle ciężko zrozumieć mi bezwzględne 0 tolerancji dla antykoncepcji. Czyż nie jest tak, że jeżeli małżonkowie nie są jeszcze gotowi na przyjęcie dziecka, bądź z różnych przyczyn nie są w stanie zapewnić dziecku bytu, czy jak czasami bywa „normalnego” domu, antykoncepcja byłaby najlepszym rozwiązaniem? Nie wspominam tu nawet o wstrzemięźliwości, bo przecież nie po to Pan Bóg stworzył współżycie aby całe życie było ono „zabraniane”. Proszę wybaczyć to, co teraz napiszę, ale szkoda mi dzieci z rodzin wielodzietnych, bo niestety w większości są to dzieci niezbadane, nie mające perspektyw, a bardzo często jest tak, iż rodzice w rodzinach wielodzietnych nie potrafią utrzymać rodziny i często są to rodziny patologiczne. Takie coś popiera Kościół?
Uprzejmie proszę o przedstawienie mi racjonalnych argumentów przemawiających za odrzuceniem antykoncepcji. Zwłaszcza, iż Kościół popiera metodę naturalnego planowania rodziny, co przecież też ma na celu swoistą „obronę” przed poczęciem.
Mam również wątpliwości odnośnie „zakazu” mieszkania razem przed ślubem. Znam bardzo wiele par, które po pół roku wspólnego mieszkania doszło do wniosku, iż wspólne życie byłoby niemożliwe, bo nie oszukujmy się ludzie są od siebie diametralnie różni i nie można tego poznać po spotkaniach na których każda ze stron stara się wypaść jak najlepiej. Rozumiem, iż przeszkadza to Kościołowi jako konkubinat w momencie, w którym pojawia się współżycie, ale mówię o przypadkach w których ono nie występuje. Jest to (myślę) doskonałe przygotowanie do wspólnego życia. Dlaczego więc Kościół traktuje to jako grzech ciężki?
Prosiłabym również o wyjaśnienie mi dlaczego tak ważna jest czystość przedmałżeńska. Często słyszę od księży, że jest to zakazane i niedopuszczalne, ale tak naprawdę ciężko mi zrozumieć dlaczego. Jeżeli jestem z kimś już parę lat (absolutnie nie mam tu na myśli konsumpcyjnego podejścia do współżycia) i bardzo chcielibyśmy być razem całe życie (zarówno duchowo jak i cieleśnie), a nie chcemy brać ślubu dopóki nie uzyskamy pełnej stabilizacji finansowej, dlaczego jest to grzechem, skoro szanujemy samych siebie?
Interesuje mnie również sprawa masturbacji. W Piśmie św. pisze wprawdzie o nieczystości, ale dla mnie nie jest to równoznaczne z masturbacją. Czy nie jest tak, że jest to potrzeba, jak każda inna, szczególnie wśród ludzi, którzy nie współżyją?
Wyżej opisane zachowanie „wiernych” a także brak zrozumienia podejścia Kościoła do opisanych przeze mnie sytuacji sprawiają, że chodzenie do kościoła stało się dla mnie wyłącznie obowiązkiem. Czy w świetle Kościoła lepiej do kościoła chodzić poniekąd z obowiązku, nie wynosząc niczego z Mszy św. czy lepiej do niego po prostu nie chodzić?
Dodam, iż budujące są dla mnie Msze św. odprawiane rzetelnie, niestety najczęściej w miastach, ze skłaniającym do przemyśleń kazaniem. Niestety, jest to rzadkością.
Z góry serdecznie dziękuję za odpowiedź. Zdaję sobie sprawę, iż moje pytania są dość kontrowersyjne i budzą sprzeczność, jednakże od dawna już chciałam uzyskać na nie rzetelną odpowiedź, a wydaje mi się, iż tu taką uzyskam.
Pozdrawiam,
a.