ja 19.08.2008 23:08
Dziękuję za wysłuchanie...Jesteśmy niecałe dwa miesiące małżeństwem. Katolickim. Przechodzimy jednak już drugi poważny kryzys, spowodowany wciąż nierozwiązanym problemem... Mój mąż ma dwoje dzieci (w wieku 13 i 17 lat) z wcześniejszego cywlinego związku. Fakt ten nigdy nie był dla mnie łatwy, tym bardziej, że mąż regularnie przez 5 lat naszej znajomości spotykał sie z dziećmi w każdą niedzielę (kiedy mieszkaliśmy jeszcze w mieście oddalonym od ich miejsca zamieszkania jeździł do nich ponad 300 km w jedną stronę co tydzień), święta i urlopy. Z czasem zaakceptowałam, że tak jest i przeprowadziłam sie do rodzinnego miasta męża, gdzie mieszkają dzieci, aby nie musiał do nich dojeżdżać. Od tej pory spędzam z nimi każdą niedzielę i staram się. Mąż niejednokrotnie był mi za to wdzięczny i zadowolony. Dlatego nasza decyzja o ślubie wydała się być tylko początkiem jeszcze lepszej drogi. Niestety... mój mąż niczego w stosunku do mnie, poprzez swoje zachownie z dziećmi nie zmienił. Już w pierwszą niedzielę po ślubie poszedł do koscioła ze swoją córką, a nie ze mną. Ostatnio kiedy poprosiłam o nasz wspólny wyjazd do moich rodziców (teraz ja mam ponad 300 km) odmówił, twierdząc, że musi jechać z dziećmi na wakacje. Sytuacja jest dla mnie bardzo bolesna, bo wydaje mi sie, że mój mąż nie dojrzał do małżeńskiej przysięgi. Nie rozumie jej... Nie stawia mnie zaraz po Panu Bogu, na odpowiednim miejscu... Czuję się jako żona, mniej ważna od jego dzieci i to nie pozwala mi to zawierzyć w naszą nową rodzinę. Kiedy rozmawiałam o tym z mężem, on obraził się na mnie twierdząc, że utrudniam mu kontakty z dziećmi i kompletenie wyłączył się z naszego zycia - oczywiście pojechał na urlop z dziećmi, a po powrocie od kilku dni gra zamknięty w pokoju z komputerem, poddajac się uzależnieniu. Nie odzywamy sie do siebie. ja czuję sie tak, jakbym zrobiła źle... Moje pytanie dotyczy zatem tego: czy mogę w tej nowej sytuacji oczekiwać od mojego męża zmiany postawy, zmiany priorytetów, hierarchii ważności mojej osoby i naszego małżeństwa? Czy też on ma rację działając niezmiennie wyłącznie dla dobra dzieci? Jak to widzi Kościół? Gdzie jest w tym momencie większe dobro? Szczęść Boże.