śliwa
05.05.2008 16:05
Szczęść Boże. Chciałam zapytać o pewną sytuację, bo od dłuzszego czasu sie nad tym zastanawiam. Zaznaczam, że jestem praktykującą katoliczką i zgadzam sie z nauką Kościoła we wszystkim, także tych spornych dziedzinach (jak antykoncepcja, aborcja czy eutanazja). Kilka lat temu oglądałam w tv pesymistyczną wizję wydarzeń po rozpoczeciu wojny atomowej. Film miał 2 części i był opowieścią o rozpaczliwej próbie znalezienia skrawka ziemi, do której nie dotarłoby zabójcze promieniowanie. Nie udało sie, więc główny bohater (ale także inni mieszkańcy) dostał dla siebie i rodziny środek, dzieki któremu mógł umrzeć we snie, nie czekając na śmierć w męczarniach. Podał ten środek swojej żonie i dziecku. Przytuleni do siebie, zasypiają na zawsze, a ja mam łzy w oczach... A pytanie brzmi: dobry uczynek czy eutanazja?
Odpowiedź:
Na szczęście to tylko film... Nie chciałbym, by moją odpowiedź traktować jako pewnik, oficjalna opinie Kościoła. Napiszę tylko, jak sprawę widzę...
Pamiętam, że w czasie gdy uczęszczałem na wykłady z teologii moralnej ktoś z nas zapytał, czy wolno żołnierzowi dobić kolegę, który umiera w męczarniach, konkretnie wbity przez wroga na pal. Nasz wykładowca orzekł, że w takiej sytuacji wolno by było skrócić jego cierpienia. Podobnie odpowiedział na pytanie, czy złapanemu przez wroga konspiratorowi wolno połknąć fiolkę z cyjankiem.
Dlaczego? W pierwszym wypadku chodziło o to, że faktycznie śmierć temu żołnierzowi zadał już ktoś inny. W drugim chodziło obawę konspiratora, ze wzięty na tortury wyda swoich towarzyszy, a więc także ich skaże na śmierć...
Drugi z owych czynów można więc nazwać nie tyle samobójstwem, co ratowaniem życia innym. Taki czyn nigdy nie jest potępiany... A pierwszy... Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka różnica między takim postępkiem a eutanazją jest dość subtelna...
Na czym polega? Po pierwsze na tym, że o eutanazji mówimy najczęściej w sytuacji, gdy spodziewana śmierć człowieka jest dość odległa. To nie jest zasadniczo skracanie życia o godzinę, dwie, ale o całe miesiące czy lata. W sytuacji człowieka umierającego sprawy nie są już tak jednoznaczne. Wiadomo, ze wolno podawać umierającemu środki przeciwbólowe, które uśmierzając ból mogą jednocześnie przyspieszyć śmierć. Celem dziłania w tej sytuacji lekarza jest bowiem nie zabicie pacjenta, ale sprawienie by tak nie cierpiał. Ale nie może już umierającemu rzeczywiście pomóc. Podobnie jest z owym żołnierzem, który widzi umierającego w męczarniach kolegę. On już mu nie pomoże. Różnica więc polega na tym, czy chcę czyjejś śmierci, czy sie tylko na nią zgadzam.
Jest chyba jednak jeszcze coś ważniejszego. Ktoś kto dobija kolegę bierze całą odpowiedzialność za swój czyn na siebie. Nie rozważa, czy wolno czy nie. Nie ma specjalnie czasu na zastanowienie. Działa pod wpływem chwili, jakiegoś odruchu. I będzie z ewentualnymi wątpliwościami czy sądem innych zmagał sie do końca życia.
Zwolennicy eutanazji chcieliby odpowiedzialność przerzucić na prawne przepisy. To znaczy chcieliby móc zabijać w majestacie prawa, co przy okazji daje możliwość ogromnych nadużyć, np. zabicia kogoś, kto cierpi na depresję.
W praktyce może ta różnica wydawać się maleńka. W mentalności, to przepaść... Nie będę więc pisał, czy owemu człowiekowi z filmu wolno tak zrobić czy nie. Napiszę: działa w lęku przed cierpieniem swoich i swoich bliskich, w poczuciu zupełnej beznadziejności. Jego czyn to nie eutanazja. To samobójstwo. A w jego ocenia bardziej od samego czynu liczą się jego świadomość i dobrowolność...
J.