Pawel 10.04.2008 21:58

http://zapytaj.wiara.pl/index.php ?grupa=8&art=1206119239
Cytuje:
") Wspina sie 2 alpinistow w odleglym rejonie gorskim.Nie dali znac gdzie sie wybieraja .Jeden odpada w terenie przewieszonym obciazajac bezposrednio drugiego.Drugi z powodu braku sprzetu (m. in brak petli samozaciskowych) nie jest w stanie wejsc do gory .Jesli zalozyc ze nia ma zadnych szans na ich znalezienie a jedyna wlasciwie szansa na przezycie to odciecie kolegi to czy nie zrobienie tego byloby grzechem ciezkim?" koniec cytatu

Uprzejmie informuje, ze przytoczona tu sytuacja wydarzyla sie w Peru w 1985 roku (Zachodnia Sciana Siula Grande). Opisana zostala przez Joe Simpsona w ksiazce "Dotkniecie Pustki" ("Touching the Void"). Na podstawie ksiazki powstal film dokumentalny z udzialem Joe Simpsona i jego partnera Simona Yatesa. W Polsce film byl wyswietlany pod niezrozumialym tytulem "Czekajac na Joe". Polecam ksiazke i film, poniewaz sprawa nie jest tak prosta ani oczywista, jak to przedstawil Odpowiadajacy. Przy okazji polecam takze inne ksiazki Joe Simpsona. Warto zaznaczyc, ze od czasu pamietnych wydarzen nie doszlo do powtorki przejscia Zachodniej Sciany Siula Grande. Simpson i Yates przeszli sciane i osiagneli wierzcholek. Wydarzenia bedace trescia pytania mialy miejsce w drodze powrotnej. Joe Simpson zlamal noge i jego partner probowal opuscic go do podstawy sciany.

Z wyrazami szacunku
Pawel Rogoz

Odpowiedź:

Gdybyś opisał normalnie cała sytuację, a nie próbował ją ubrać w jakieś ogólniki, łatwiej by było sobie to wszystko wyobrazić. Bo książkowy opis mocno się jednak różni od tego, co napisałeś. Oni się nie wspinali, a schodzili. Dokładnie, jeden opuszczał na linie kolegę, który złamał nogę. Nikt nie odpadł, tylko ten opuszczany znalazł się w pewnym momencie w miejscu, w którym nie miał kontaktu ze stokiem; został opuszczony w teren przewieszony. Nie zakładali normalnych stanowisk asekuracyjnych, tylko jeden opuszczał drugiego "z ciała" co nie jest normalną praktyką wspinaczkową, za to jest zrozumiałe w opisanej w książce awaryjnej sytuacji. I nie napisałeś najważniejszego: ten który odcinał mógł żywić poważna nadzieję, że jego partner nie zginie. Według jego intuicji znajdował się już blisko podstawy stoku. Stoku, na którym - wedle jego wiedzy - nie było przewieszek. Mógł więc przypuszczać, ze jego partner wisi pod jakimś drobnym wybrzuszeniem, 15 cm nad ziemią i klnie w żywy kamień, że zabrakło liny. Odcięcie go nie było jednoznaczne ze skazaniem go na śmierć.

Gdy tak na sprawę spojrzeć ocena postępowania odcinającego wypada zupełnie inaczej. Jego krok można nazwać desperacką próbą ratowania życia im obu, a nie tylko swojego. W książce opisano przecież, jak odcinający szukał potem swojego partnera dochodząc nawet do szczeliny w którą tamten wpadł. Odcięty nie dawał znaku życia, bo na jakiś czas zasnął czy stracił przytomność. Dopiero wtedy jego partner postanowił wracać sam. Jeśli można mu cokolwiek zarzucić to tylko to, że nie zjechał czy zszedł do tej szczeliny by sprawdzić, czy partner rzeczywiście nie żyje. Ale to już raczej kwestia błędnej oceny sytuacji, braku sił, na sprawdzanie czegoś, co wydawało się oczywiste, a nie zła wola czy tchórzostwo...

Można się nie zgadzać z powiedzeniem, ze partnera nie zostawia się nawet wtedy, gdy jest już tylko zmarzniętą bryła lodu. Faktem jest, że (bodaj) autor tego powiedzenia zginął szukając takie bryły... Na pewno takiego podejścia do sprawy nie należy uważać tylko za romantyczny przesąd.

Cała sprawa zaś pokazuje, jak ważną rzeczą w prośbie o ocenę moralną sytuacji jest powiedzenie jak było i nie ubieranie tego w jakieś ogólniki. Bo one czasem wypaczają obraz sprawy.

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg