Maja 08.03.2008 19:14

Szczęść Boże. Proszę o radę w następującej sprawie. Od kilku lat jestem w związku z mężczyzną, którego kocham i chcę spędzić z nim resztę życia. Wiem, że od jego strony jest tak samo, co więcej, wszystko powoli, stopniowo zmierza do tego, że się pobierzemy (decyzja o kupnie wspólnego mieszkania, oficjalne przedstawienie rodzicom, wiążące deklaracje itp.). Teoretycznie powinnam być szczęśliwa, jednak jest coś, co burzy mój spokój. Jesteśmy ze sobą kilka lat. O moim ukochanym od początku wiedziałam, że pochodzi z katolickiej rodziny, jest wierzący i praktykujący (mniej lub bardziej gorliwie), generalnie zna i szanuje naukę Kościoła (inna sprawa, że ostatecznie okazało się, że są od tego wyjątki, ale o tym poniżej). Na początku znajomości (4 lata temu) poznałam też poglądy chłopaka nt. współżycia przedmałżeńskiego i zgodziłam się z nim, że najlepiej zaczekać z tym do ślubu. Do tematu nie wracaliśmy, bo nie było ani okazji, ani potrzeby (po co się kusić), zresztą był to czas, kiedy nie miałam jeszcze pewności, że będziemy razem tak absolutnie poważnie, a nie chciałam, aby poczuł się jak na castingu na męża. Temat powrócił kilka miesięcy temu. W czasie rozmowy na temat znajomego małżeństwa okazało się, że mój chłopak ma dość - powiedziałabym - kpiarskie zdanie na temat naturalnego planowania rodziny. Uważa, że są to metody nieskuteczne, zacofane i rodem z ciemnogrodu. Jednym tchem wymieniał swoich znajomych, którzy mają po troje dzieci dzięki wpadce wskutek stosowania npr. Przyznam szczerze, że ja do niedawna również miałam na ten temat wątpliwości. Uważałam, że metody npr może się i sprawdzają, ale nie są dla tak roztrzepanej osoby jak ja. Byłam jednak przekonana o tym, że mają jakiś głęboki sens i że zapobiegają uprzedmiotowieniu człowieka, sprowadzenia go do jego cielesności. Zmieniłam zdanie pod wpływem pewnego wydarzenia w moim życiu, które upewniło mnie w przekonaniu, że Bóg czuwa nade mną, choć może nie jestem tego warta (nie chcę się na ten temat rozpisywać). Skłoniło mnie to do przeanalizowania swojego życia. Doszłam do wniosku, że skoro Bóg robi dla mnie tyle dobrego, nie mogę sprzeciwiać się temu, czego ode mnie oczekuje. I wracamy do sedna sprawy. Jak dotrzeć do ukochanego i przekonać go do moich poglądów? Boję się, że nie potraktuje mnie poważnie. Czuję się trochę zapędzona w kozi róg, bo jesteśmy ze sobą długo, a w kontekście małżeństwa rozmawiamy dopiero od niedawna, bo wcześniej jeszcze do tego nie dojrzeliśmy. A co, jeśli ta sprawa zaważy na tym, czy będziemy razem? Jeśli on postawi sprawę kategorycznie? Mam ogromne przypuszczenia co do tego, że będzie naciskał przynajmniej na stosowanie prezerwatywy (może da się przekonać do wstrzemięźliwości w dni płodne, ale do niepłodnych też nie ma zaufania). Czuję, że nie będę potrafiła mu się przeciwstawić, zbyt mocno go kocham i jestem do niego przywiązana. Nie chcę się z nim rozstawać. Jestem rozdarta. Proszę o poradę, jakich użyć argumentów, jak wyjaśnić narzeczonemu, skąd ta przemiana moich poglądów? Dziękuję z góry i pozdrawiam serdecznie. Maja.

Odpowiedź:

Wydaje się, że warto użyć dwóch. Jednego użyła Pani wobec siebie samej: "jeśli Bóg tyle mi dał, to czy można okazywać się niewdzięcznikiem i robić po swojemu"? Drugi chyba powinien brzmieć: "chcę dzieci". To odłoży poważniejsze dyskusje na temat stosowania npr i ich skuteczności na kilka lat. Do tego czasu pewnie nauczy się Pani większej samodyscypliny...

Poza tym... Można chyba też argumentować wskazując na szkodliwość stosowania metod sztucznych. Ot, choćby znane zjawisko przyrostu wagi przy stosowaniu pigułek hormonalnych, zmniejszenie doznań czy nawet uczulenie na latex w wypadku stosowania prezerwatywy itd...

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg