Adam
31.01.2008 15:37
Czy jest duza szansa na to ze heretyk bedzie zbawiony np. taki luteranin? I czy ekumenizm nie powinien wygladac tak by strona katolicka (obawiajac sie o zbawienie naszych braci heretykow) wzywala innowiercow do nawrocenia a nie organizowala jakies spotkania na ktorych nic sie nie robi tylko sie ,,poznaje''?
Odpowiedź:
Sądząc z poprzednich twoich pytań swoje zdanie masz. I żadna odpowiedź go nie zmieni. A zadajesz je tylko po to, żeby wywołać spór i móc potem przedstawić swoje racje....
Kościół katolicki ma pełne środków potrzebnych do zbawienia. Nie tylko chrzest i Eucharystię (uważamy na dziś, że u luteran, z braku ważnie wyświeconych szafarzy, tak naprawdę jej nie ma), ale także inne sakramenty. Ale zbawienie zależy w pierwszym rzędzie od Boga. A on chce zbawienia wszystkich. Nasze kalkulacje "kto lepszy" niewiele są w takim wypadku warte.
W Ewangelii św Jana czytamy (3, 18-19) "Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki".
Luteranie wierzą w Jezusa. Nie zachowują pełne jedności z Kościołem katolickim (łączy nas jedna wiara w Jezusa i jeden chrzest). Ważniejszy w tym tekście wydaje się co innego. Powód, dla którego ktoś będzie sądzony. Nie ma tam mowy o niewiedzy, będzie itd. Jest mowa o złej woli. Gdy ktoś trwa w ciemności, bo boi się światła, by nie ujawniły się jego złe czyny; gdy ktoś trwa w złu, bo kocha je bardziej niż dobro.
Czym kierują się luteranie? Wiara każdego z nich jest pewnie inna. Ale na pewno zasadniczo kochają Jezusa tak jak my. Co więcej, dzisiejsi luteranie nie odeszli z Kościoła katolickiego. Zostali tak wychowani. Przez swoich rodziców, przez swoich przodków. Na ile mieli szansę zobaczyć w Kościele katolickim prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa? Jeśli ciągle spotykali głownie takich, którzy chcieli tylko ich nawrócenia (czyli porzucenia własnych przekonań) a nawet nie próbowali ich zrozumieć, to niewielką. Skandalem jest, że dopiero pod koniec XX wieku okazało się, że w kwestii tzw usprawiedliwienia, czyli najważniejszego powodu, dla którego kiedyś dokonał się rozłam, tak naprawdę się nie różnimy. Jeszcze większym, gdy mimo świadomości istnienia takiego dokumentu ktoś nadal ów fakt ignoruje i ciągle przytacza, jakie to rzekomo błędy teologiczne popełnia druga strona... Prawdą jest, niestety, że my katolicy nie jesteśmy bez winy. W początkowej fazie rozwoju wydarzeń związanych z wystąpieniem Lutra nie potrafiliśmy mu zaproponować nic więcej, prócz nawoływania do upokorzenia się i odwoływania poglądów. Z przyczyn czysto ludzkich jest to droga prowadząca do nikąd. Dziś ten błąd niektórzy członkowie Kościoła katolickiego próbują powtarzać. Prawdą też jest, że katolicy potrafili postępować z luteranami bardzo okrutnie. Na przykład na Śląsku Cieszyńskim odbierano luteranom dzieci, by wychowywać je po katolicku. Na pewno nie sprzyjało to pojednaniu.
Nie ma sensu powielać dawnych błędów. Nawoływanie luteran do porzucenia wiary przodków tak naprawdę z troską o ich zbawienie ma niewiele wspólnego. Bo wiadomo, że będzie nieskuteczne. Po co stosować metody, które i tak nic nie dadzą? Dla uspokojenia własnego sumienia?
Jeśli naprawdę leży nam na sercu zbawienie naszych braci luteran, to nawet jeśli ktoś nie wierzy w możliwość zbawienia poza widzialnymi granicami Kościoła katolickiego powinien używać takich metod doprowadzenia do jedności, które są możliwe do przyjęcia dla drugiej strony. Odbudowanie jedności przez cierpliwy dialog, wspólną modlitwę i wspólne działanie wydaje się lepsze od upokarzających wezwań do porzucenia własnej tradycji. A przy okazji zmusza też do pokory. Bo jak na dłoni pokazuje własne błędy. Może sie wiec także przyczynić do naszego, katolików zbawienia...
No ale jeśli dla kogoś wspólna modlitwa i budowanie przyjaznych relacji (czyli tworzenie klimatu do przyjęcia prawdy o sobie samym) jest "niczym"...
J.