ann 07.09.2007 18:42
Mam wrażenie, że jestem niezrównoważona duchowo... Kocham Boga, czasem mam wielkie uczucie miłości Bożej, ale niedługo potem zaczynam odczuwać niepokój w sercu. I tak na przemian. Kiedyś dręczyły mnie skrupuły. Przypominały mi się rzeczy, które kiedyś zrobiłam źle, albo, że do czegoś się nie przyznałam, nie zadośćuczyniłam itp. Czułam, że to mnie tak przygniata, że nie mogłam po prostu z tym żyć, a nie miałam odwagi iść do spowiedzi, chociaż wcześniej chodziłam raczej bez oporów. W końcu zdobyłam się. Po spowiedzi (ksiądz powiedział, abym jej nie kończyła, że nie ma potrzeby) czułam się wspaniale, chciało mi się płakać ze szczęścia, wszystko to, co mnie dręczyło nagle zniknęło. Następnego dnia na mszy Świętej naszła mnie jakaś myśl, która obrażała Boga i trudno mi było stwierdzić, czy była moja własna, czy natrętna. Nie chciałam jej, ale sobie tak pomyślałam. Zaczęłam mieć wątpliwości, czy mogę przystąpić do Komunii i znowu rozpętałam swój lęk. Tak jest w kółko. Często dołują mnie myśli, że mam za małą wiarę, że wstydzę się pomodlić przy innych, że robię dla innych za mało dobrego i nie robię tego, czego Jezus pragnie... Za mało wierzę w moc modlitwy, a wiem, że zostanie wysłuchana wtedy, kiedy będziemy w nią mocno wierzyli... I to też mnie przeraża, że za mało wierzę. A z kolei takie przygnębienie nie mobilizuje do działania, tylko wysysa całą energię. Mobilizację do działania mam wtedy, kiedy czuję na sobie tę Bożą miłość...
Tak bym bardzo, bardzo chciała czuć wewnętrzny spokój i spokojnie, trwale kochać Boga... ale nie potrafię znaleźć tej równowagi. W sytuacjach bardzo podniosłych radość często zamienia się u mnie w lęk... Gdzieś czytałam, że człowiek składa się jakby z trzech części - cielesnej, psychicznej i duchowej. Może ja mam po prostu nie do końca zdrową psychikę i jest to sprawa dla psychologa/psychiatry? Czy powinnam szukać jakiegoś kierownictwa duchowego? Czy można jako krzyż traktować coś, co oddala od Boga?