E. 24.06.2007 12:07
Kwestia powołania...jestem ciągle rozdarta, ale myślę że Bóg stosuje technikę małych kroków, i chociaż ja na szybko, natychmiast chce już coś wiedzieć co i jak, lepiej jest jak odkrywam to powoli. Wiem, że ciężko Ojcu odpowiadać na pytania, które kierują ludzie, których Ojciec nie zna w kontekście ich życia, i tyle tylko co my napiszemy... Prosze mi wybaczyć moje nieporadne sformułowania, bo zupełnie nie wiem jak zacząc, a tak po prostu zacząć nie umiem. Kwestia powołania -ciągle jestem na tropie, myślę że Bóg zsyła nam różne znaki, ale czasem nie wiadomo jak/nie chcemy/nie umiemy/udajemy ze nie chcemy... ich interpretować. Poznałam pewnego zakonnika, to mój wykładowca akademicki, ma ok 80 lat, jest bardzo charyzmatycznym człowiekiem, i nie wiem jak to określić, ale ma na mnie taki dziwny wpływ.. uważam go za autorytet, jest naprawdę bardzo wykształconym człowiekiem w swej dziedzinie, ma cięte riposty, czym nie zjednuje sobie sympatii wszytskich studentów, cóż, czasem ktos prawde musi powiedzieć...I chodzi o to ze jak on do mnie mówi, i patrzy czuję się jakby mówił do mnie ojciec, taki dobry, bardzo wymagający. I zawsze uzyskuję od niego reprymendy, pochwał w sumie nie ma za co, wiec nic dziwnego. Ale mam wrażenie ze Bóg chce mi coś powiedzieć właśnie przez tego zakonnika. Nawet na egzaminie czułam jakby chciał prześwietlić moją dusze, jakby mnie znał lepiej niż ja samą siebie. nikt nigdy na mnie takiego wpływu nie miał, po każdej rozmowie z nim nie mogę dojśc do siebie, rozpamiętuję, przypominam, jakie były szczegóły rozmowy. I gdyby nie to, ze jest to pierwszy raz, kiedy ktos ma taki wpływ na mnie, że ja czuję że musze dążyć do doskonałości, że nie mogę poprzestawać na tym, co jest, ze musze walczyć, szukać.. nie pisałabym naprawdę. Czy Ojciec myśli, ze taka sytuacja moze być znakiem od Boga, że mój wykładowca jest takim moim opiekunem, ma mnie wprowadzić w tą właściwą drogę?Gubię się, dziś na Mszy św. prawie nie wybuchnęłam płaczem, bo wszytskie czytania, wszytskie pieśni były a propos powołań, wspierania tych rozdartych ludzi, którzy zagubieni nie wiedzą co zrobić ze swoim życiem...A egzamin z Ojcem miałam wczoraj i to wszytsko się nakłada, i teraz głupieję, czy to ja unikam konfrontacji z moim posłannictwem, powołaniem, jakiego chce dla mnie Bóg, błednie interpretujac sytuacje, czy nie jestem przypadkiem nadwrazliwa..I czy tez dltaego ze nigdy nie bylam zakochana, jestem osoba trzymajaca sie raczej na uboczu w wiekszej grupie osob nie jest tak ze ja chce gdzies uciec, i to co mi sie wydaje jest wygodne, bo- pojde do zakonu, bedzie konteplacyjnie, bedzie spokoj, cisza...zadnych zmartwien, rozterek dnia codzienngo, dlaczego ktos mi powiedzial tak, czy inaczej. Kwestie czy jestem godna tez wplywaja na mnie roznie, bo wiem, ze grzesze, i jak to-niby ja, taka pyszna, pewna siebie mam przywdziac habit, szerzyc miłość, którą ie zawsze głoszę? Wiem, że tęsknię do Boga, że On daje mi siłę, nadzieję, że On o mnie dba. Ale przecież każdy człowiek wierzący zdaje sobie z tego sprawe. Właściwie napisałam Ojcu list, zamiast pytań, jeżeli znajdzie Ojciec chwilę, prosze w razie możnosci o zrozumienie i odpisanie na me wątpliwosci. z góry dziękuję za trud przeczytania moich i innych listów, za duszpasterską troskę. Szczęść Boże.