ania 16.10.2006 22:42
Wracając do pytania dotyczącego zbawiania mojego brata( 2006-09-30)
pojawiły się we mnie nowe wątpliwości. Mam więc wnioskować, że czasem Bóg zabiera do siebie człowieka kiedy ma więcej na sumieniu a czasem mniej? Może rzeczywiście gdyby iść tropem, że człowiek odchodzi z tego świata w najlepszym momencie do zbawienia duszy to wszyscy umarlibyśmy jako niemowlęta(chociaż to chyba też nie do końca tak, bo wtedy nie mielibyśmy okazji by zrobić coś dobrego). Kiedy głębiej się nad tym wszystkim zastanawiałam to doszłam do wniosku, że być może Bóg chciał ochronić mojego brata, bo ta dziwczyna z którą chodził chyba nie była dla niego najlepsza. o tym jaki ma charakter moja rodzina zorientowała się dopiero po pogrzebie. Jeśli tak to pozostaje mi wierzyć, że Bóg mu przebaczył. Ale co mam myśleć o innych osobach, co umiarają grzesząc. Wystarczy spojrzeć na współczesny świat - ilu ludzi żyje w związkach niesakramentalnych. Właściwie większość świata żyje w grzechu ciężkim, chyba oni wszyscy nie trafią do piekła, bo wtedy niebo byłoby strasznie puste? Wogle nie wiem co mam myśleć na temat dobra i zła - przecież gdyby nie byłoby zła człowiek nie umiałby doceniać dobra, gdyż byłoby ono powszechne. Czy mogę więc rozumieć, że zło jest tak jakby potrzebne i skoro Bóg dopuszcza jego istnienie, to może nie należy aż tak bardzo zła potępiać. Nie chodzi mi o to aby usprawiedliwiać grzechy, ale o to, że często ze zła może powstać dobro, czemu więc zło nie jest wtedy usprawiedliwione?
I jeszcze jedno: odpowiadający napisał, że mój brat będzie mógł powiedzieć na sądzie, że się za niego modliłam, niestety tak nie będzie, gdyż przeżywam właśnie kryzys wiary i zaprzestałam modlitwy, ale za to moja mama jest bardzo wierząca i dużo się modli. A skoro odpowiadający wspomniał już o tym, że złe czyny mojego brata mogą powodować, iż się bede więcej modlić, to dlaczego jak wspomniałam wcześniej, czyny te nie mogą być usprawiedliwione?