Poszukujący 04.12.2023 13:16
Wydaje mi się, że w Kościele jakoś zapominamy o zmartwychwstaniu - często spotykam się z iście platońskim sposobem rozumowania - prawdziwe życie zaczyna się z momentem, gdy ciało umiera, a dusza wyzwala się z kajdan ciała, by na zawsze być z Bogiem. I traktowanie ciała jako czegoś złego, stanowiącego zagrożenie dla duszy - gdzieś natknąłem się na to, że nie ma sensu dbać o ciało, skoro umiera. Rozumiem, że ciało jest podatne na skutki grzechu pierworodnego, ale wydaje mi się, że często w homiliach, komentarzach teologicznych ciało jest jakby jedynie chwilowym "pojemnikiem" na duszę, która po śmierci "unosi" się gdzieś do góry. A wierzymy przecież w zmartwychwstanie ciała - de facto po zmartwychwstaniu mamy żyć w ciele uwielbionym, duchowym, a nie jako sama dusza. Jak Odpowiadający ustosunkowałby się do mojej refleksji? Wydaje mi się, że w Kościele katolickim nadal zaznaczają się echa platońskie, traktujące ciało jako coś gorszego od duszy. A przecież Jezus Chrystus zbawia całego człowieka - razem z duszą i ciałem. Dziwi mnie, dlaczego modląc się za zmarłych nie modlimy się jakby za "całego" człowieka, tylko za duszę - ale przecież kiedyś zmartwychwstanie. Panuje według mnie znaczący niedosyt w mówieniu o tym, że cielesność nie jest przekleństwem dla człowieka - gdyby Bóg chciał stworzyć człowieka tylko duchowego, to po co stwarzałby ciało? A Sam je przyjął... Zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejszy świat buduje ideologię wokół kultu ciała, całkowicie redukucjąc duchowość i uznając ją za śmieć, zabobon - wiem, że należy troszczyć się o duszę, ale osobiście irytuje mnie nieustanne podkreślanie, że tylko dusza się liczy. Często słyszę od księży, że trzeba "zbawić duszę" - dobrze, zgoda, a ciało? Może za słaby akcent kładzie się na teologię stworzenia, pojmując przyszłą rzeczywistość nieba po zmartwychstwaniu jedynie jako nieokreśloną rzeczywistość duchową? Przecież pozostawanie i egzystowanie po śmierci fizycznej jako sama dusza jest jakby stanem przejściowym do dnia paruzji. Może moja opinia jest nieracjonalna i pozbawiona warstwy merytorycznej, ale ktoś, kto nie zgłębi prawdy o zmartwychwstaniu, którą wyznajemy w każdą niedzielę będzie przekonany o tym, że posiadanie ciała to kara. Takie rodzą się we mnie refleksje, słuchając niektórych komentarzy. Tak samo zapominamy o tym w kontekście Wielkanocy i o tym nie mówimy - ciało bywa postrzegane jako balast i ciężar w dążeniu do nieba, jest jakby formą wygnania. Niektórzy teologowie chyba o tym zapominają, że w ciele mamy żyć na wieki...
Wedle mojej oceny, faktycznie, coś takiego w Kościele istnieje. Widać to było zwłaszcza u starszych kaznodziejów (tak starszych, ze dziś już dawno nie żyjących). "Zbaw duszę", jakby ciało nie istniało. Być może bierze się to z Pawłowej opozycji cielesności i duchowości. Ale jemu chodziło nie o ciało materialne, ale cielesnością nazywał skłonność do grzechu...
Na szczęście mamy Wielkanoc :)
J.