13.07.2005 15:19
Spotkałam się ostatanio z takim porównanie, moim zdaniem trafnym, ooddającym katolicką naukę o zbawieniu. Mówi ono tak: nasze przeznaczenie (czyli to jakich Bóg chciałby nas widziec, czyli przebóstwionych) jest jak wysoka góra. Prowadzi na nią ze schroniska oznakowany szlak. Człowiek jednak juz na początku szlaku dał się skusic by isc inną drogą i zabrnąl bardzo daleko (grzech pierworodny). Jezus przez swoją śmierc i nasze w niej zanurzenie (chrzest) przywrocił nam stan początkowy, tzn. postawił nas w punkcie wyjścia, ale nie postawił nas na szczycie. Oczywiscie chce nas miec na szczycie ale dojscie na szczyt będzie jeszcze żmudną pracą dokonaną z łaską Bożą. Mam w związku z tym pytanie: co z dziecmi umierającymi zaraz po chrzecie, skoro one są dopiero na początku drogi do zbawienia, chrzest jest dopiero zalązkiem, a one nie mają czasu tego rozwijac, to jak mogą dostac sie do Nieba, do Boga? Zawsze myslalam troche odwrotnie: na chrzecie dostajemy życie Boze juz w pełni, nasza dusza jest wlasnie taka jaką Bóg chcialby ją widziec, a naszym zadaniem jest ten stan duszy obronic. Tymczasem okazuje się ze przy śmierci powinnismy byc jeszcze bliżej do Boga niz zaraz po chrzcie.