beznadziejna 24.02.2004 20:18
Często prześladuja mnie złe myśli, przekleństwa na Pana Boga, Maryję, myśli nieczyste, zlożeczenie innym. Ja tego chyba w głębi serca nie chcę, ale nie umiem nad tym panować, czuję, że to ja jestem temu winna, że to grzech, czasami nie mam juz siły i przyzwalam na to, nie walczę z tym... W zasadzie pojawia sie to u mnie od kiedy się nawróciłam, może tak od roku. Strasznie mnie to meczy bo dreczy mnie to podczas modlitwy, Komunii i właściwie zawsze, a szczególnie kiedy chcę się poprawić np. po spowiedzi. Nie umiem już z tym wytrzymać, nie jestem w stanie normalnie żyć, iść do kościoła... prawie cały czas jestem przygnębiona, jak szalona uciekam przed tym, jestem nerwowa, stresuje mnie to np. podczas modlitwy, bo strasznie sie boję, żeby znowu nie zaczęło mi sie w glowie przeklinać....
kiedyś strasznie dreczyła mnie mysl, że popełniłam lub popełnię grzech przeciwko Duchowi Św, to bylo okropne, bo bylo to tak silne, że np. zdarzylo mi sie nie spać w nocy. Teraz juz bardziej wierzę w Milosierdzie Pana Boga i nie jest tak źle.
chyba to jest kwestia mojej chorej psychiki, ale czasem myslę, że może jest to jakieś dręczenie przez szatana.... I właśnie o to chciałam spytac, czy jest to mozliwe, że dręczy mnie szatan.... jak tak to co mam zrobic???
ale ja sama bym raczej powiedziała, że to raczej jest kwestia jakiejs choroby psychicznej. Zreszta pewien ksiadz radził mi żebym sie wlasnie do psychologa wybrała......
Nie wiem, co z tym wszystkim robic, w zasadzie nic w tej mojej wierze mi sie nie udaje, starałam sie chodzic do spowiedzi i byc lepszym czlowiekiem, ale wpadłam w skrupulatyzm, kazda spowiedź mi sie zła wydawała...
I w zasadzie przestaję już w to wierzyć, że będę lepsza. ja bylam zła od zawsze. Do pierwszej komunii poszłam świętokradzko, od zawsze Panu Bogu bluzniłam, grzeszyłam jak wariatka, kradłam, oszukiwałam, czyniłam krzywde innym, chcialam nawet zabic dzieciaka jak myslałam, że jestem w ciąży (ubzdurałam to sobie oczywiście) .
I w zasadzie nie mam juz do siebie sily, nie chce mi sie ciagnąć tej mojej wiary dalej.... nie chce mi sie z tym wszystkim walczyć.
Wiem, że powinnam zaufac Panu Bogu, ale ja nie umie Mu zaufać tak szczerze i z miłości, ja umiem tylko Mu zaufac tak parszywie i dla własnej korzyści. Dzisiaj zreszta naprzeklinałam i nabluźniłam Panu Bogu patrząc na krzyż...... wiem, że jestem parszywą szmatą.... chyba nie dla mnie ta wiara, nie potrafię kochać, czasem zło mnie dogłębnie i szczerze cieszy......
a do psychologa to napewno nie pójdę, bo nie przemawiaja do mnie ludzie chcący mi pomóc za pieniadze a poza tym wstyd by mi było gadac innym w cztery oczy jaka to ze mnie idiotka....