Smutny
20.03.2003 11:17
Bóg połączył kobietę i mężczyznę sakramentem małżeństwa. Wzajemna miłość małżonków i przekazywanie życia z woli Boga to chyba zasadniczy cel tego sakramentu. Dlaczego więc Bóg, który łączy dwoje ludzi i chce by się rozmnażali pozwala na to, że co piąte małżeństwo (w Polsce) nie może mieć dzieci. Bo przecież poczęcie i narodziny człowieka to wola Boża, prawda? Wiem, że pewnie będziecie pewnie pisać o adopcji i przekazywaniu miłości tym dzieciom, które zostały skrzywdzone przez los. Ale to nie takie proste dojrzeć do takiej decyzji jeśli myśli się o odpowiedzialności. Po za tym jeżeli Bóg nie obdarza małżonków łaską rodzicielstwa to czy nie zaprzecza w ten sposób istocie tego sakramentu? A co na to wszystko Kościół? Bo ja odnoszę wrażenie, że za wszelką cenę unika tematu i chowa głowę w piasek. Co się dzieje z mężczyzną i kobietą (szczególnie), którzy cierpią z tego powodu to zrozumie tylko ten co sam to przeżył. Często brak dzieci powoduje rozpad małżeństwa i pojawianie się u człowieka nowych ciężkich grzechów. Czy wtedy wina grzechu jest taka sama jak u innych ludzi, których ten problem nie dotyczy? I na końcu mam jeszcze prośbę. Proszę, może Wy znacie kapłanów z prawdziwego zdarzenia, którzy nie będą uciekać przed pytaniami w tej sprawie. Jeśli tak to proszę o jakiś kontakt z Nimi.
Odpowiedź:
Wydaje się, że najpierw trzeba sobie uświadomić kim jest Bóg, a kim człowiek. Bóg z miłości powołał nas do istnienia. Nam nic się od Niego nie należy. Wszystko co nam daje, jest Jego łaską. Daje nam chętnie, bo jest dobry. Ale wcale dawać nie musi.
Zauważmy też, że nie nam kłócić się z Bogiem. On wie co robi. Ma swoje plany. Na pewno jest od nas mądrzejszy i bardziej przewidujący. My mamy oczywiście swoje życiowe plany. Lecz jeśli On zadecydował inaczej, to powinniśmy to z pokorą i zaufaniem przyjąć. Może się nam wydawać, że zostaliśmy pokrzywdzeni. Ale zło może się dla nas obrócić w dobro. Jak w historii Józefa, którego bracia sprzedali do Egiptu, gdzie wskutek oszczerstwa żony Putyfara trafił do więzienia. A jednak Bóg sprawił, że to zło zamieniło się w dobro uratowania rodziny od klęski głodu...
Małżonkowie nie są właścicielami nowego życia, ale jego sługami. Jeśli Bóg zechciał, by małżeństwo dzieci nie miało, to na pewno z czasem pokaże się, iż z tego życiowego doświadczenia może wyniknąć jakieś dobro. Trzeba wytrwale go szukać i nie traktować owego doświadczenia jako ostatecznej klęski.
Posiadanie dzieci jest niewątpliwie rzeczą dobrą. Ale ich brak – jak już napisano - nie musi być życiową klęską. Konieczność zmiany planów trzeba potraktować jako wyzwanie do realizowania przykazania miłości na innej drodze niż służba własnym dzieciom. Osoby bezdzietne mogą oczywiście dzieci adoptować. Ale niekoniecznie. Mogą swój czas poświęcić innym, pożytecznym zajęciom. Bezdzietny nauczyciel może więcej czasu poświęcić swoim uczniom, lekarz pacjentom. A wszyscy mogą zaangażować się w np. w pracę charytatywną, pomoc w hospicjum oraz w wielu innych sensownych dziedzinach ludzkiego życia. Na pewno też wezwani są do tego, by być dla swojego małżonka wsparciem. Smutnym jest, jeśli z powodu braku dzieci pojawiają się między nimi waśnie. Przecież się kochają! Przecież chcieli być ze sobą w zdrowiu, chorobie, dobrej i złej doli... Kochają siebie nawzajem, czy własne pragnienie posiadania dzieci?
Jak napisano brak potomstwa wcale nie musi być powodem rozpadu małżeństwa. Brak dzieci trudno uznać za „okoliczność łagodzącą” . Osąd w sprawie winy tego czy innego człowieka lepiej jednak zostawić Bogu.
Wrażenie iż Kościół chowa głowę w piasek nie wydaje się zgodne z prawdą. No bo niby co miałby Kościół robić? Czy rzeczywiście obok „zwyczajnych” działań duszpasterskich trzeba organizować jakieś specjalne duszpasterstwo? Czy możliwość rozmowy z kapłanem we własnej parafii, poradnie życia rodzinnego, różne grupy apostolskie działające przy parafii to za mało? A może warto poprosić księdzem by zorganizował np. rekolekcje dla bezdzietnych małżeństw? Jeśli będzie taka inicjatywa, to zapewne żaden ksiądz nie odmówi....
Nie wiemy z jakiej diecezji jest osoba zadająca pytanie. Trudno nam więc wskazywać jakichś konkretnych księży, którzy mogliby w problemie pomóc. Na pewno jednak można zwrócić się do własnego proboszcza czy któregoś z wikarych. Rzeczywiście unikają rozmowy na ten temat? A może warto porozmawiać o problemie podczas spowiedzi?
Z kapłanem można też porozmawiać dzwoniąc do Katolickiego Telefonu Zaufania - 0-prefix-32-25-30-500. Jeśli odbierze osoba świecka, to można zapytać o termin dyżuru księdza...
J.