Gość 09.08.2022 18:22
Szczęść Boże,
za pośrednictwem Internetu zwracam się z pytaniem, a raczej chęcią podzielenia się pewną refleksją dotyczącą eschatologii według wiary chrześcijańskiej. Od niedawna, jako praktykującego i zainteresowanego wiedzą religijną katolika, interesuje mnie tematyka pośmiertnego losu człowieka. Zaznajomiwszy się z ogólną charakterystyką prawd wiary uznawanych i praktykowanych przez Kościół rzymskokatolicki narodził się we mnie pewien niepokój związany z perspektywą życia wiecznego. Wszelkie próby domniemywania, wedle naszej wiary, jak wygląda ewentualne „życie po drugiej stronie” ograniczają się do próby wizualizowania tej wielkiej i niezgłębionej tajemnicy, jednak żadna próba nie może i nie da ostatecznej odpowiedzi na to, jak „wygląda”, a także, czym w rzeczywistości jest główna tajemnica wiary chrześcijańskiej. Co prawda istnieją świadectwa rzekomych doświadczeń osób, które w jakiś sposób miały styczność z przekroczeniem granicy życia doczesnego z „tamtą” rzeczywistością (mam tutaj na myśli postacie mistyków, świętych, ludzi którzy mieli przeżyć zjawisko „śmierci klinicznej”). Każdy jednak przykład pozostaje głębokim i niezmierzonym sekretem doświadczenia duchowego, którego nie sposób określić i opisać słowami odnoszącymi się do znanej nam rzeczywistości „ziemskiej”. Taki stan rzeczy pozostawia sposobność do osobistej refleksji prawdy wiary przerastającej ludzkie poznanie, czemu towarzyszy także możliwość subiektywnej interpretacji (bądź nadinterpretacji) przemyśleń duchowych.
Wierzymy, że bliskie nam osoby, które znaliśmy „za życia” żyją (celowo nie piszę: „znajdują się”, ponieważ nie wiem, czy aspekt przestrzeni znajduje uzasadnienie w niniejszej sytuacji) w innej rzeczywistości, w bliskości Boga, którą w dyskursie biblijnym zwykło określać się jako „niebo”, „Dom Ojca”, „ucztę niebieską”, „Kościół tryumfujący”, co dodatkowo podkreśla dogmat ujmowany w Credo jako formuła: „wierzę w Świętych obcowanie”.
Interesuje mnie pytanie dotyczące tego (zakładając, że znana mi bliska osoba jest w niebie, o której spokój duszy modliłem się i ciągle żyje w mojej pamięci), czy istnieje możliwość „spotkania” tej osoby po „drugiej stronie”?
Nie chciałbym spotkać się z nią „twarzą w twarz”
Była to osoba bliska mojemu sercu, nadal odczuwam jej obecność, jednak, mówiąc osobiście, nie wyobrażam sobie ponownego spotkania, nie wyobrażam sobie spędzenia wieczności z tą osobą, o ile, według naszej wiary, sam będę zbawiony.
Nie chcę przekreślać relacji, która łączyła nas za życia ziemskiego, jednak po ludzku nie wyobrażam sobie „mieszkania” na wieczność z tą osobą, spędzania z nią czasu, ponieważ „po ludzku” przystosowałem się do zupełnie innego rozumienia świata. Zatem chciałbym spytać (proszę nie odczytywać tego jedynie jako powierzchownego, ziemskiego i egoistycznego myślenia), czy „po drugiej stronie” rzeczywistość może być podobna do tej obecnej, tak samo po zmartwychwstaniu, jednak bez spotkania tej osoby twarzą w twarz, lecz w wymiarze zupełnie innym niż ten ziemski, jednocześnie zakładając swoiste „oddzielenie” od tej osoby przy jednoczesnym zjednoczeniu duchowym?
Chodzi mi po prostu o to, czy po śmierci rzeczywistość może być podobna do obecnej rzeczywistości (jednak udoskonalona), gdzie nie spotkam „twarzą w twarz” bliskiej osoby, jednak będzie mnie z nią łączył zupełnie inny wymiar „duchowej” relacji? Czy po drugiej stronie możliwe jest życie, tak jak dotychczas, w „oddzieleniu od tej osoby”, przy jednoczesnym zachowaniu więzi, relacji w formie duchowej, udoskonalonej? Czy Kościół może dopuścić taką alternatywę? W końcu wierzymy, iż Bóg jest niesłychanie pomysłowym Stwórcą, o czym świadczy otaczający nas świat i nasza wiara oraz życie.
Łączę wyrazy szacunku i dziękuję za uwagę,
Wierzący Anonim.
Uważałbym z tym przypuszczeniem, że osoby, które przeżyły śmierć kliniczną faktycznie doświadczyły tego, co czeka człowieka po śmierci. Nie umarły przecież, prawda? Znalazły się bardzo blisko śmierci, bo przestało bić ich serce, ale nie umarły, bo serce zaczęło znowu bić...
Przyznam, że nie bardzo rozumiem zasadniczą część pytania. Chodzi o duchową więź z kimś bliskim zmarłym, a jednocześnie o to, żeby faktycznie tej osoby nie spotkać? No nie wiem. Wydaje mi się, że w takim wypadku trudno mówić o więzi. Raczej o jakiejś niechęci...
Warto pamiętać, że w niebie będziemy już wydoskonaleni w miłości. Czyli wyzbędziemy się tego wszystkiego, co jest jakimś egoizmem. Myślę, że i niechęć do spotkania z kimś, kto w sumie kiedyś był bliski, minie....
Spróbuję wytłumaczyć to na innym przykładzie... Ot, żył sobie w XII wieku pewien człowiek, który bardzo lubił konie. W swoich marzeniach chciał w niebie mieć ich co najmniej kilka i codziennie móc udawać się na przejażdżki po niebieskim lesie. Ale ten żyjący w XII wieku człowiek nie wie, że 8 wieków później ktoś wymyśli samochód. I kiedy zjawia się w niebie i widzi - załóżmy - samochód - to czy nie ma prawa zmienić zdania i nie uznać, że jednak wolałby samochód niż konie?
I tak może być z każdym naszym pragnieniem. W niebie może nas zachwycić coś innego niż to, co fascynowało tu, na ziemi. I nawet w swoich dawnych wrogach możemy odkryć ludzi, z którymi pięknie będzie się przyjaźnić.
J.