Visteria 22.10.2021 21:21
Szczęść Boże,
Moje pytanie dotyczy współżycia małżeńskiego. Dylematy, które nie dają mi spokoju podyktowane są tym,że z mężem prezentujemy dwa odmienne fronty.
Jestem matką trójki cudownych dzieci poniżej 4r.ż. Wszystkie przyszły na świat rok po roku. Dziećmi,domem,zakupami zajmuję się praktycznie sama. Mąż chodzi do pracy a nawet jak nie chodzi to woli załatwiać wszelkie inne sprawy poza domem. O tym,żebym zostawiła mu dzieci i choć na chwilę wyszła z domu nie ma nawet mowy. Do sedna. Jestem tak wykończona fizycznie i psychicznie,że przez kolejne 4 lata nie chciałabym być w kolejnej ciąży. Dopiero wraca mi płodność po ostatnim porodzie. Co rusz infekcje dzieci,moje, zmęczenie i od 4 lat ani jednej przespanej.nocy. Cykle.nieregularne. Mój mąż ma wysokie libido i niekościelne podejście. Chora czy zdrowa, dni bezpłodne czy płodne, powinnam oddawać się mu codziennie. Nie chcę współżyć? To mam mu robić dobrze w inny sposób. Jak się nie wywiązuje to karze mnie (i dzieci) swoimi wybuchami furii o nic, swoimi wyzwiskami i obojętnością. Podkreśla "jaka noc taki dzień". Na choćby najmniejszy gest czułości muszę sobie zasłużyć. Na spokój w domu również. Mąż nigdy nie okazywał mi żadnych uczuć. Pomylił miłość z pożądaniem,które jest centrum jego życia. W tej sferze też ma często specjalne, perwersyjne oczekiwania na myśl o których jest mi niedobrze, a które ochoczo realizował przed ślubem ze swoimi kochankami. Chcę żyć zgodnie z Bożymi przykazaniami, móc wyspowiadać się i korzystać z sakramentów jak to było przed ślubem,ale wydaje mi się to nie do zrealizowania przy moim mężu, który traktuje mnie jako przedmiot dzięki,któremu może sobie ulżyć. Ja mogłabym zrezygnować z seksu całkowicie i byłoby to dla mnie wybawieniem z moralnych udręk co do stosowania prezerwatyw czy godzenia się na praktyki seksualne mające niewiele wspólnego z miłością. Ale czy mogę wymagać tego samego od mojego męża? Boję się,że mój brak zainteresowania współżyciem doprowadzi do jego nagminnego korzystania z pornografii, zdrad i w efekcie odejścia. Nie mogę na to pozwolić przez wzgląd na dzieci, które bardzo Tatę kochają i potrzebują. Z pewnością chcą też widzieć kochających się rodziców a o taki obrazek trudno. Mąż grozi,że gdyby zdarzyła się dwutygodniowa przerwa w seksie to powinniśmy poddać się separacji,bo on innego wyjścia nie widzi. O tym,żeby iść do seksuologa nie ma mowy,bo uważa,że tylko ja mam problem. Powinnam być zawsze chętna i gotowa. A jeśli będzie kolejne dziecko to dla niego wspaniale. Przecież u niego nic to nie zmieni,bo to ja będę się wszystkim zajmować.
Jestem wewnętrznie sparaliżowana. Nie potrafię się modlić i zbliżyć do Boga,bo zgadzając się na niepłodne współżycie z mężem lub zaspokajanie go dla świętego spokoju czuję się tak jakbym się prostytuowała. Unikając zbliżenia z mężem czuję się jakbym narażała go na pornografię i cudzołustwo i tylko czekam aż odwróci się na pięcie i odejdzie. Na rozmowę z mężem nie mam co liczyć. Jestem dla niego jedynie parą (przepraszam) cycków. Moje zdanie go nie interesuje,nie jestem dla niego partnerem do rozmowy. Nie obchodzą go moje uczucia. Poradnia rodzinna, psycholog- mówi,że sama powinnam iść,bo przecież każdy młody człowiek nieustannie myśli o współżyciu i aż się trzęsie na samą myśl...Mąż przed ślubem deklarował się jako wierzący i tylko w teorii bardzo doceniał moje czekanie z seksem do ślubu. Nie wiem jak postępować w tej sytuacji. Czuję się rozdarta moralnie i tak bardzo niegodna Bożej miłości. Mam poczucie,że to małżeństwo jest prostą drogą do zatracenia.
KK ma dość jasne stanowisko dotyczące współżycia małżeńskiego i tego kiedy powinno się ono odbywać,jeśli ktoś nie planuje przez jakiś czas potomstwa. Co w sytuacji niemożności określenia płodności? Co w sytuacji jeśli mąż w ogóle nie respektuje mojego NIE i psychicznie karze za odmowę czy brak inicjatywy mnie i w efekcie dzieci? Czy mogę sobie pozwolić na unikanie współżycia w ogóle? Bo seks raz na kilka dni mężowi nie wystarcza i jego brak powoduje wybuchy złości i agresję psychiczną.
Proszę o pomoc. Z Bogiem
Powinna Pani porozmawiać z jakimś mądrym spowiednikiem. Bo to co ja napiszę będzie tylko jakąś radą. Spowiednik może podejmować konkretne decyzje...
Serdecznie Pani współczuję. Bo jest Pani w bardzo nieciekawej sytuacji. To w ogóle w głowie się nie mieści, że Pani mąż może być takim egoistą i w ogóle się nie liczyć z Pani odczuciami, z Pani stanem zdrowia, z Pani siłami. I nie widzieć, że jednak jest jakiś problem. Brak słów... Miłość to nie jest na pewno. Naprawdę Pani współczuję. Nikt nie powinien być tak traktowany. Przez nikogo, a już przez męża szczególnie.
Co robić? Jak zmienić nastawienie męża nie mam pojęcia. Gdy szczera rozmowa nie wchodzi w grę, gdy w grę nie wchodzi nawet jakaś komunikacja nie wprost - w sensie możliwości powiedzenia "nie" wobec jego zachcianek - nie wiem co prócz modlitwy doradzić.... Na pewno nie jest jednak tak, że jest tu jakaś Pani wina. Pani mąż okazuje się po prostu człowiekiem bardzo niedojrzałym. Obawiałbym się nawet, czy skoro tak stawia sprawy, w ogóle był zdolny ważnie zawrzeć małżeństwo. Pisze o tym na wypadek, gdyby kiedyś Pani uznała, że trzeba się z nim rozstać. Bo to wszystko co Pani pisze mogłoby się kwalifikować do starania się o uznanie małżeństwa za nieważne. Ot, "nagminnego korzystania z pornografii, zdrad i w efekcie odejścia". Czyli teraz też coś jest nie tak, ale sporadycznie. I z groźbą, że jakby co...
Chyba powinienem też napisać, iż nie jest w nauczaniu Kościoła tak, że współżyć trzeba "na życzenie", że to powinność małżeńska itd. Owszem, współżycie jest ważnym elementem małżeńskich obowiązków. Tyle że w tej kwestii trzeba pewnego kompromisu. Nie jest tak, że żona ma obowiązek ulegać mężowi ilekroć chce współżycia. Każde z małżonków (bo nie tylko żona) ma prawo odmówić. Ma prawo źle się czuć, ma prawo być zmęczone, może zwyczajnie nie mieć ochoty. Jak napisałem w tym względzie trzeba jakiegoś konsensusu. I najlepiej, jeśli dokonuje się w miłości i wzajemnym szacunku.
O odmowie współżycia tak napisano w encyklice Humanae vitae:
"Współżycie płciowe narzucone współmałżonkowi, bez liczenia się z jego stanem oraz jego uzasadnionymi życzeniami, nie jest prawdziwym aktem miłości i dlatego sprzeciwia się temu, czego słusznie domaga się ład moralny we wzajemnej więzi między małżonkami".
Teologia moralna szczegółowo wylicza zaś przypadki, gdy małżonek traci prawo do współżycia. Wymienia się tam:
a) zdradę (możliwa nawet separacja prawna)
b) gdy małżonek nie jest zdolny do aktu ludzkiego (np. jest pijany)
c) gdy jego żądanie współżycia jest nieumiarkowane, wyczerpujące psychofizycznie współmałżonka
d) gdy współżycie zagraża zdrowiu czy życiu współmałżonka
e) gdy jedna ze stron popadła w chorobę psychiczną o charakterze trwałym (wtedy też nie byłby to akt w pełni ludzki)
f) gdy w małżeństwie jest wiele dzieci, a rodzice nie są w stanie wychować więcej na odpowiednim poziomie
g) gdy współmałżonek nie troszczy się o dom, o dzieci, nie daje pieniędzy na utrzymanie, wcale nie pracuje choć może
h) gdy jedna ze stron jest upokarzana, bita, a potem żąda się od niej stosunku
i) w chorobach wenerycznych
Wydaje mi się, że niektóre z tych przypadków dotyczą Pani sytuacji. Rozumiem że nie chce Pani współżycia mężowi odmawiać. Gdyby jednak Pani chciała kiedyś powiedzieć na tę sytuację "dość" chyba ważne by było, żeby Pani wiedziała, że nie zawsze jest to niezgodne z tym czego Kościół uczy. Bo jednak małżonkowie w wymienionych sytuacjach mogą współżycie odmówić... A stosowanie przez męża szantażu i gadanie w stylu "jaka noc taki dzień" czyli będę miły jak ty będziesz w nocy miła, a jak nie to będę niemiły jest wyjątkowo podłe. To ordynarny nie do pomyślenia w miłości. Może się Pani nań zgadzać, ale nie chciałbym, żeby Pani uważała, że musi.
No i główny problem. Poczucie, że nie ma Pani innego wyjścia niż wybrać grzech, a przez to być odrzuconą przez Boga. Myślę, że Pan Bóg jak nikt inny dobrze zna Pani sytuację, a że jest sprawiedliwy, na pewno wie też ile w tym Pani winy czyli Pani świadomego i dobrowolnego wyboru, a na ile jest Pani w sytuacji przymusowej (przynajmniej przymuszona się Pani czuje). Tu właśnie trzeba by rozmowy ze spowiednikiem, bo... To nie zawsze jest tak, że kobieta zgadzając się spełniać zachcianki męża - tyrana popełnia grzech, zwłaszcza ciężki. Przecież nie robi Pani tego, bo chce, ale dlatego, że jest Pani przekonana, że inaczej małżeństwo się rozpadnie, a odbędzie się to z wielką szkodą dla dzieci. W moim przekonaniu to jest sytuacja przymusu. Zdecydowanie. Spowiednik - ale spowiednik, nie ja -- może w takiej sytuacji zdecydować o tym, że mimo uczestnictwa w takim działaniu może Pani bez spowiedzi przystępować do Komunii. Bóg na pewno widzi jak jest, myślę, że spowiednik też to będzie widział. W takich sytuacjach stawia się głównie jeden warunek: nie może być tak, żeby tak naprawdę Pani tego współżycia chciała, a przymus byłby tylko oszukiwaniem się. Z tego co Pani pisze wyłania się raczej obraz, że ta niechęć jest szczera...
Jak by spowiednik nie zdecydował proszę pamiętać, że w tej całej sytuacji jest pani raczej ofiarą niż współwinną. Myślę że Bóg to widzi. A On jest Bogiem bliskim szczególnie maluczkim i w różnoraki sposób uciśnionych....
Chyba niczego istotnego nie pominąłem...
Pozdrawiam
J.