Gość 12.05.2021 03:44
Zadam to pytanie, jako osoba od zawsze niewierząca, choć ochrzczona w Kościele Katolickim.
Jestem psychoterapeutą. Bardzo duża część osób która do mnie przychodzi doświadcza swoich problemów z powodu wiary katolickiej.
Są one przeróżnej maści (od spraw seksualnych, przez natręctwa dotyczące spowiedzi po sprawy dotyczące apostazji i permanentny strach przed potępieniem swoich bliskich i jeszcze parę rzeczy by się znalazło).
Chciałbym wiedzieć, jak to jest? Reprezentować wyznanie, które przyczyniło się do krzywdy tak wielu młodych ludzi (głównie przecież te problemy dotykają osób w wieku od 14 do 30-35 lat)?
Religia (tak mi niewierzącymu się przynajmniej wydaje) ma prowadzić do rozwoju duchowego. Tym czasem osoby które do mnie przychodzą często są niedojrzałe. Ciągle pytanie czy to i tamto jest grzechem, strach przed piekłem, jakieś inne patologiczne obawy...
Kilka przykładów:
Dziewczyna całowała się z chłopakiem (najnormalniejsza rzecz w ich wieku) permanentnie obawia się czy nie popełniła grzechu śmiertelnego. Jej poprzedni związek upadł z powodu braku oznak czułości właśnie z wymienionego wyżej powodu.
Kobieta, młoda dorosła - nie czuje się katoliczką od dawna, przeszła do zielonoświątkowców. Całkiem znerwicowana bo usłyszała od waszego kapłana, że to grzech śmiertelny i że albo nawrócenie na katolicyzm albo piekło. Czuje, że wybrała dobrze, a ktoś z jej otoczenia mówi takie rzeczy. Trochę to wstrętne jeśli wziąć pod uwagę praktykę włączania do KK nieświadomych niczego niemowląt, prawda?
Małżeństwo chylące się ku upadkowi z powodu permanentnego braku współżycia. Kobieta ma chorobę oczu i ciąża prawdopodobnie skończyłaby się dla niej utratą wzroku. Antykoncepcji nie mogą używać, bo ktoś od Was kiedyś tak sobie wymyślił.
Nie ukrywam, że sporej części tych osób polecam apostazję i poszukiwanie, jeśli to konieczne, jakichś innych form duchowości, takich które ich powoli nie zabijają...
Tym niemniej zastanawia mnie jedno. Skąd taka perwersyjna skłonność do wymyślania irracjonalnych reguł tak krzywdzących ludzi?
Ten "Bóg" Wam to każe? Jeśli tak to cieszę się, że w niego nie wierzę...
A niewierzący nie mają problemów? Nie takie, ale mają inne, prawda? Ot, odbieranie człowiekowi nadziei na życie wieczne: czyż nie jest najgorszą z możliwych perwersji? Czy brak wiary w życie wieczne nie wpycha w depresję? No, może nie młodych, którym do śmierci daleko. Ale różne stany po stracie bliskich też przeżywają, prawda? A wierzącym łatwiej... To co Pan/Pani proponuje - apostazję, nieprzejmowanie się zasadami wiary - jest skrajnie nieprofesjonalne. I o ile wiem, niezgodne z etyką zawodową.
Odpowiadając na pytanie jak to jest reprezentować wyznanie, które przyczyniło się do krzywdy tak wielu młodych ludzi...
Dawno dawno temu byłem ze znajomymi na skałkach. Był też z nami jeden gościu, który uparł się, że zacznie zaraz od drogi nadzwyczaj trudnej. Oczywiście nie wychodziło mu: siły może i miał, ale do tego trzeba przed wszystkim wyczucia praw fizyki: ciążenia i tarcia. Wspinał się "na wędkę" czyli asekurujący stał na ziemi, lina była zaczepiona gdzieś u góry "na przelot", a wspinający się miał ją z góry, więc jeśli odpadał, to nie spadał, tylko na niej zawisał. Za którymś tam razem ów jegomość znów dotarł dość wysoko, ale dalej nie umiał. Ni w ząb. No i domagał się, żeby go opuścić. Wiedziałem, że to zły pomysł. Powiedziałem mu, że tego nie zrobię, że chwilę ma odpocząć, a potem spróbować jeszcze raz. Oczywiście zaczął się ciskać,wyzywa, domagać się itd. Odparłem, że go nie opuszczę, a jak nie chce iść dalej, to przywiążę linę do drzewa i go tam zostawię na jakiś czas, a sam pójdę jeść, bo głodny jestem i czas na obiad. Wkurzył się, rozjuszył i wściekły i ruszył w górę. Tak, z tej złości udało mu się to trudne miejsce pokonać. Gdy go po skończonej drodze opuściłem rozanielony dziękował, że go zmobilizowałem.
Ta historia obrazuje różnicę między podejściem wiary a niektórych psychoterapeutów. Wiara mówi: potknąłeś się? Idź dalej, dasz radę, będzie dobrze. Owi psychoterapeuci użalają się, głaszczą po główce i mówią, że nic się nie stało. Tyle, że zamykają przed ludźmi drogę sensownego rozwoju. Sprawiają, że człowiek tapla się w tym, w czym tkwił i nie idzie dalej.
Tak, znałem osobę, która ze znerwicowanej, wystraszonej katoliczki stała się przebojową niewierzącą. O ile wiem bez psychoterapii. Ale znałem też paru ludzi po psychoterapiach. Fajni ludzie. Tylko miewali strasznie irytującą cechę: w razie konfliktu obwiniania o niego innych, bo przecież oni są OK, oni mają prawa, oni mają uczucia itd itp. Duchowo wykastrowani, niezdolni do sensownego rozwoju, egocentrycy zaskorupieni w pancerzu obrony przed tym, by myśleć o sobie dobrze...
Tak, wiara to droga ciągłego stawania się lepszym. To co proponują niektórzy niewierzący psychoterapeuci wierzącym pacjentom to zamknięcie się i ciągłe opędzanie się przed myślą, że nie jestem ideałem. A przecież nikt ideałem nie jest, prawda?
Kwestia tego lęku przed całowaniem się i grzechu śmiertelnego. Jest gdzieś granica między okazywaniem czułości a dążeniem do zbliżenia seksualnego, prawda? Kiedy słyszę, że chłopak odszedł od dziewczyny, bo nie okazywała mu czułości, to zaraz się zastanawiam o co tak naprawdę chodziło. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że młody, normalny chłopak tak bardzo był spragniony zwyczajnej czułości. Szanownego Psychoterapeutę to nie interesuje, bo pewnie nie widzi w seksie przed ślubem niczego zdrożnego. No, chyba że pojawia się potem kwestia alimentów.
Owa kobieta, która przeszła do zielonoświątkowców... Nie zauważa Szanowny Psychoterapeuta absurdu obaw tej pani? Opuściła Kościół katolicki, uznała, ze zbawienie znajdzie u zielonoświątkowców, ale przeraża ją opinia katolickiego księdza. To nie jest rozdwojenie jaźni?
Owo małżeństwo... Co jest fundamentem związków między ludźmi: miłość czy seks? Istnieje całą ogromna gama możliwości okazywania sobie miłości bez współżycia seksualnego. Kiedy w małżeństwie pojawia się problem niemożności współżycia należałoby właśnie te wzmacniać, może nawet uruchamiać, jeśli małżonkowie wcześniej ich nie dostrzegali, a nie zakładać, że teraz to już koniec.
Oczywiście jest jeszcze całe mnóstwo innych spraw. Ot, prawda, że żaden środek antykoncepcyjny nie zabezpiecza przed poczęciem w stu procentach. A metody naturalne nie są gorsze niż niejeden z nich - warto o nich wiedzieć. Ot, prawda, że wiele owych pigułek ma sporo różnych, niebezpiecznych skutków ubocznych, o czym można przeczytać na ulotkach albo i dowiedzieć się z reklamy środków mających uczynić korzystanie z nich bardziej komfortowymi. Do tego dochodzi jeszcze pytanie o prawdopodobieństwo utraty wzroku w wypadku ciąży. O co konkretnie chodzi? O poród? Cesarskie cięcie by problemu nie rozwiązało? Ale to zdaje się Szanownego Psychoterapeutę w ogóle nie obchodzi; widzi tylko jedną możliwość rozwiązania problemu.
I nie jest prawdą, że celem religii jest rozwój duchowy. Cokolwiek by pod tym hasłem się nie kryło. Celem wiary jest zbawienie i życie wieczne. A duchowo to rozwija się (czasem zwija) każdy człowiek. Tylko wierzący w Chrystusa nieco inaczej niż wierzący w kogoś lub coś innego.
J.