Katarzyna 16.01.2020 20:26
Szczęść Boże!
Jak rodzic ma wytłumaczyć dziecku w wieku klasy 3 - 5, że Maryja pozostała dziewicą po urodzeniu Jezusa. Takie dziecko pyta o to, czy Pan Jezus miał braci i jak możliwe, by po urodzeniu dziecka kobieta pozostała dziewicą w sensie fizjologicznym.
Jak "wyplenić" u dziecka mentalność i trend ostatnio promowany trend dotyczący statusu pupila w domu. Rozumiem wrażliwość dzieci, ale nie można twierdzić, że jest on członkiem rodziny.
Proszę o jakieś sugestie, bo myślę, ze zarówno jednostkowo jak i globalnie to chore podejście promowane w mediach i poniekąd w klasie jako grupie szkolnej.
Będę wdzięczna za pomoc.
1. Klasa 3-5, dziewictwo.... No cóż, może to edukacja seksualna... Myślę zresztą, że pytanie o dziewictwo Maryi tak samo trudne jest dla dziecka jaki i dla dorosłego. Odpowiedź jest tylko jedna: to cud. Tylko w tych kategoriach możemy na to patrzyć, bo przecież przeczy to znanym nam prawom fizjologii. "Jak to możliwe" nie znajduje w tym wypadku innego wytłumaczenia. Ale podobnie z każdym cudem Jezusa. Jak to możliwe? Ano niemożliwe i dlatego odczytujemy to jako cud.
Wiara chrześcijan w dziewicze macierzyństwo Maryi jest bardzo stara. Jest nawet apokryf o tym, jak sprawdzano dziewictwo Maryi i co się stało z tymi, które to sprawdzały. Ale do tłumaczenia dziecku się ta opowieść oczywiście nie nadaje. Chodzi mi tylko o to, że ów apokryf jest świadectwem już dawno temu rozpowszechnionego przekonania co do faktu dziewictwa Maryi. Bogurodzica Dziewica...
2. Dziecko jest członkiem rodziny, ale na pewno nie wokół niego ma wszystko się kręcić...
Jak wyplenić u dziecka myślenie o sobie jako o pupilu... Ja bym zaczął od rozmowy,w której uświadomiłbym dziecku po co jest w rodzinie. A jest po to, żeby w niej dorosnąć i wejść jako dojrzały człowiek w dorosłe życie. Jasne, potrzebuje opieki, ale z czasem coraz mniej. I coraz więcej się powinno od niego wymagać. Choćby tego, by nie trzeba było po nim sprzątać, bo on rozrzuca. Wydaje mi się, że wskazanie dziecku celu jakim jest samodzielna dorosłość może utemperować rozkapryszenie. Pewnie nie zaraz, ale da do myślenia.. Można wskazać, jak to było w dawnych kulturach, jak dzieci szybko szły do pracy czy zaczynały współpracę z dorosłymi - mowa o pracach domowych dziewczyn, polowaniach chłopców. Bo celem ich bycia w rodzinie jest przygotowanie ich na dorosłość...
Po parokrotnym uświadomieniu tego faktu można zacząć wymagać. Oczywiście nie rzeczy niemożliwych. Raczej.... Myślę, że trochę tak, jak w interwencji kryzysowej: sam płacisz za swoje decyzje, nikt Cię nie będzie chronił. Jaki by tu podać przykład... Ot, miałeś umyć talerz a nie umyłeś? Obiad dostajesz na nieumytym :) No, może to zbyt drastyczne, ale o takie stawianie spraw chodzi; o to, by dziecko uczyło się odpowiedzialności za to, co robi. Że ma też obowiązki. Nie należy z nimi przesadzać, zwłaszcza w kontekście szalejących wymagań szkolnych, ale takie umycie jednego, swojego talerza, to chyba nie za dużo, prawda? Nie musi być zawsze. Np. przez tydzień....
Warto też chyba zwrócić uwagę na to, by temperować zapędy dziecka lubiącego się popisywać przed dorosłymi, gośćmi rodziców. Są dzieci, które tego nie lubią, ale są dzieci, które to uwielbiają i próbują koncentrować na siebie uwagę całego towarzystwa i to przez dłuższy czas. Niestety, rodzice nie tylko im na to pozwalają, ale wręcz do tego zachęcają. Myślę, że to błąd. Dziecko musi wiedzieć, że świat nie kręci się wokół nich. To, że tak stawia sprawę w rodzinie nadopiekuńcza matka to jedno, ale na pewno angażowanie w ten "dzieciocentryzm" całej rodziny i znajomych, żeby wszyscy wzdychali ach i och jaki ten dzieciak mądry i zdolny, to drugie. Trzeba, by dziecko znało swoje miejsce w świecie: może się trochę popisać, ale krótko, a potem niech idzie do swoich spraw, bo dorośli tez mają swoje. Jeśli matka (bo zazwyczaj matka) całą uwagę towarzystwa stara się skoncentrować na swoim dziecku, to nic dziwnego, że dziecko czuje się gwiazdorem. I dziwi się, jełśi w innej sytuacji nie miałoby być tak traktowane.
Myślę że dzieciom bardzo tez pomaga, jeśli otrzymują jakieś zadania. Dorosłe zadania, nie zabawowe. Oczywiście realne do wykonania. Mali ministranci na ten przykład w kościołach na Mszy dzwonią. Nic wielkiego, bez zadzwonienia Msza się odprawi. A jednak to ważne, dorosłe zadanie: na dźwięk dzwonka ludzie wstają, klękają itd. To nie jest zabawa, ale malutkie zadanie, jakie dziecko ma do zrealizowania w społeczności, w której żyje...
I o takie dawanie zadań swojemu dziecku chodzi. Nie tresurę, ale o to, by wprowadzać je w dorosłe życie, w którym nie jest się pępkiem świata, w którym trzeba liczyć się z innymi, a nikt nie będzie wiecznie obsługiwał. Bo domagać się, by być w centrum uwagi może niemowlak, ale już nie dziesięciolatek...
J.