Gość 08.10.2019 12:43

Szczęść Boże,
chciałbym podzielić się czymś, co jest dla mnie bardzo trudne. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie pamiętał, Pismo Św. naucza: "Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki" oraz "Troszczcie się na sam przód o królestwo Boże i jego sprawiedliwość, a wszystko inne będzie wam przydane".
Chociaż jestem samotna, nie jestem taką po prostu samotną - kocham Najwyższego całym niepodzielnym sercem i chcę kochać do końca życia. Jest to wyraz mojej wdzięczności za uzdrowienie duchowe, a także fizyczne. (O, tak!). Jest jeszcze kilka innych powodów, ale jednak je tu pominę.
Niestety ludzie nie rozumieją mojej miłości do mojego Stwórcy. Mało tego, pojąć jej nie potrafią nawet niektórzy księża. Tu zaczyna się mój problem, otóż przeżyłam coś bardzo przykrego. Otóż na pewnym spotkaniu pewien ksiądz odniósł się bardzo wrogo do mojej miłości do Boga przeżywanej w samotności. Że czystość jest zła (osobiście złożyłam prywatny ślub, czego absolutnie nie żałuję i jestem bardzo wdzięczna Bogu za tę łaskę, a słowa należy dotrzymywać), że trzeba w małżeństwie troszczyć się o to, żeby dziad miał co do jedzenia. No jeszcze raz powtórzę: "Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten który trwa na wieki"!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czyż my samotni nie jesteśmy widocznym znakiem nadchodzącego królestwa naszego Pana? Królestwa, gdzie "nie będą żenić się i za mąż wychodzić"? A Bóg sam wystarczy, bo będzie nam wszystkim...

I jeszcze jedno: kiedyś w dawnych czasach żyła w Indiach pewna księżniczka. Była wyznawczynią krysznanizmu i chociaż była formalnie mężatką, nie uznała swego ziemskiego związku. Całą swą miłość pokładała w świecie nadnaturalnym, wg swoich wierzeń oczywiście. A my mamy większa łaskę, bo jesteśmy chrześcijanami.
Czuję się odrzucona, jak złagodzić ten ból? Poza tym, że zrezygnuję z tych spotkań, nie wahałam się podjąć takiej decyzji.
I czy my naprawdę jesteśmy tacy źli???
Chcę pogłębiać swoje życie duchowe, ale czuję, że kościół mnie nie chce. Co mogę zrobić?
A czy to prawda, że związki są konsekwencją grzechu pierworodnego?
Z modlitwą. Pozdrawiam

Odpowiedź:

Może od końca, krótko... Nie, nieprawda jest, jakoby małżeństwo było wynikiem grzechu pierworodnego. Trudno mieć pewność, ale wydaje się że Adam i Ewa byli "parą"... Choć przed grzechem dzieci się nie doczekali.

Samotność z wyboru... Nie widzę powodu, by ten stan uważać za gorszy od życia w małżeństwie. Daje więcej możliwości, by służyć "na zewnątrz", poświęcać się dla dobra wspólnego, nie głównie najbliższych. To zresztą jeden z argumentów za kapłańskim celibatem. Bardzo przydaje się w pracy lekarza, nauczyciela, wychowawcy. Ale to nie jest tak, że tylko dam jest "dozwolony". Każdy kto chce tak żyć - może. Nie ma obowiązku wchodzenia w związek małżeński. I raczej nie powiedziałbym, że to wyraz egoizmu. To zależy już od konkretnego człowieka. Ale egoistą, i to wielkim, można też być w małżeństwie...

J.

 

 

 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg