Gość 17.02.2019 14:17
Szczęść Boże.
Mam takie pytanie. Wiem że nie należy trąbić przed sobą za dobre uczynki, że się je czyni, bo się już odbiera nagrodę do piekła. Ale jest też fragment w Piśmie (Mateusza 5,16): „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.”.
Chodzi mi o taką sytuację. Często jak jestem w autobusie to nie mam odwagi powiedzieć starszej osobie, czy chorej, że: „proszę niech pan/pani usiądzie || może pan/pani usiądzie, proszę (wstając i wskazując miejsce)”. Boję się, mam taką fobię do ludzi, do otwartości. I wtedy, to co robię, to wstaję po chwili z siedzenia i udaję, że już mi się nie chce siedzieć, albo staję przy drzwiach, że niby zaraz wychodzę. Ale nie mówię nic do tej osoby, licząc, że zauważy wolne miejsce i sama usiądzie, nie podejrzewając nawet tego, że robię to dla niej. Bo tak boję się kontaktu. I najczęściej te osoby siadają, ale nic nie wiedzą.
Czy jest to właściwe? Taka osoba wtedy nie dziękuje mi i nie chwali mnie ani Ojca w Niebie za to, że „pojawiło się wolne miejsce” – nie wie że to dla niej i że to ode mnie? Zastanawiam się, czy to jest właściwe. Niby nie trąbię przed sobą gdy tak „ustępuję miejsce” (teraz piszę o tym, ale anonimowo), ale taka osoba też nie dziękuje mi, ani Ojcu być może. Może nawet sobie pomyśleć wręcz negatywnie: „o wstał ten gbur i prostak i cham, bo akurat zaraz wychodzi, a tak to by sobie siedział i mi nie ustąpił”.
Jak to jest w takim przypadku? Mamy nie trąbić przed sobą, ale też jest mowa o tym „aby ludzie widzieli WASZE dobre uczynki i chwalili Ojca…”. Przecież te osoby, którym „ustępuję miejsce” (ale oni nie wiedzą tego), nie widzą mojego dobrego uczynku i może nie chwalą Ojca za to (a co gorsza mogą sobie myśleć źle o mnie nawet – tak jak to opisałem). Strasznie się boję pokazać twarz, otworzyć się, zwrócić na siebie uwagę, boję się własnego cienia. Jak to ocenić? Czy niewłaściwie postępuję? Nie trąbię, ale też inni nie widzą moich dobrych czynów i nie chwalą Ojca w Niebie, a co gorsza mogą mnie przeklinać nawet i oceniać źle, bo nie wiedzą, że to dla nich ustępuję miejsce?
Dziękuję za odpowiedź.
PS:
Czasem myślę, że powodem kompleksu takiego i krępowania się, pokazania twarzy, serca, jest to, że ja tak naprawdę nie chcę im ustąpić miejsca. Jest mi wygodnie tak siedzieć, jestem zmęczony po pracy. I zmuszam się do ustąpienia im miejsca, a nie chcę tego uczynić. A to, że tak boję się otworzyć usta i zaproponować miejsce, ustąpić, jest spowodowane tym, że właśnie tego nie chcę zrobić, i wiem, że nie umiem udawać i boję się tej mojej sztuczności, że niby jestem taki dobry i wrażliwy i tak dalej i ustępuję, a tego nie chcę w głębi serca bo jest mi wygodnie i egoizm działa. I ten strach otwarcia ust, może mieć związek właśnie ze strachem przed graniem roli kogoś dobrego i uczynnego, a serce mam kamienne. A jestem tylko niewolnikiem prawa. To ten wstyd udawania, sztuczności, obrzydzenie mam do udawania i grania roli dobrego i uczynnego (bo jest to sztuczne, nienaturalne, bo w sercu mam chyba ciemność, i boję się że mi podziękują i uznają za uczynnego i będzie to wszystko fałsz – tak bolesny, czuję się jak oszust jak ktoś mi dziękuje) i może dlatego wolę po cichu to zrobić. Choć nie zmienia to faktu, że to „tajemne ustąpienie miejsca” też jest z przymusu prawa. Może właśnie coś w tym jest i gdzieś tu przyczyna głębsza.
Ale w każdym razie, te osoby otrzymują to miejsce, ale nie widzą moich dobrych uczynków i nie chwalą Ojca. Ja nie trąbie w prawdzie, ale te osoby mogą też mnie przeklinać co gorsza. Nie wiem zatem, czy gdy tak postępuję, to jest to właściwe, i czy jest jakiś pożytek z tego: dla mnie…, dla Boga…, dla nich… (może dla nich - bo siedzą, ale nie wiedzą, że to „dzięki mnie”, że to „ja dla nich to uczyniłem”).
A może uczyniłem to „dla siebie”? – dla nagrody, ze strachu przed piekłem, ze strachu przed ich obrażeniem się na mnie (że im nieustąpuję), ze strachu przed wzrokiem pogardliwym reszty pasażerów, że siedzę i nie ustępuję, że tu siedzi egoista?
Cały czas muszę, a nie chcę; chcę, a nie mogę? Nie wiem jak patrzeć na takie „tajemne ustąpienie miejsca” – czy jest jakiś pożytek z tego dla mnie, dla Boga, dla nich. I czy dalej tak robić.
Nie chciałbym się wgłębiać w Twoja osobowość. Wydawało mi się, ze rozumiem w czym rzecz po lekturze pierwszej części pytania, ale po drugiej straciłem pewność siebie :-) Może odpowiem bez wchodzenia w Twoje intencje...
Jestem głęboko przekonany, że to, jak ustępujesz miejsca - wstajesz i udajesz że już będziesz wysiadać - już w zupełności wystarczy. Ci ludzie pewnie widzą, że nie wychodzisz, tylko jedziesz dalej. Taki jesteś, nie lubisz ostentacji, nic w tym złego. Pan Bóg też to widzi. Że jesteś dobrym, wrażliwym na potrzeby starszych współpasażerów człowiekiem. Tyle wystarczy....
Co do tekstów z Pisma... Przyznasz, że gdybyś zaczął mówić, że robisz to z powodu swojej wiary, to by brzmiało to jakoś sztucznie? Że taka ostentacją mógłbyś Chrystusowi przynieść więcej szkody niż pożytku? Ludzie nie znają Twoich intencji, ale nie ma potrzeby, żebyś o nich trąbił. Ci, którzy Cie znają będą wiedzieć o co chodzi....
Te teksty z Pisma.... Podkreślam: nie ma obowiązku afiszowania się, ze robisz to ze względu na swoją wiarę. Ale chciałem wyjaśnić teksty z Pisma. Świadectwo dotyczy niewierzących i słabo wierzących. Dobre życie chrześcijanina może innych pociągnąć do Chrystusa. Działanie w ukryciu odnosi się do współwierzących. Takich, którzy by Cię za te pobożne uczynki pochwalili. Na tym polega podstawowe rozróżnienie w kwestii czy działać jawnie czy w ukryciu. Ale, podkreślam raz jeszcze, nie ma obowiązku afiszowania się z tym, ze jesteś dobry ze względu na wiarę. Bądź dobry, a jeśli Bóg zechce, to inni zobaczą też, ze to wpływ Chrystusa...
J.