Gość 05.05.2016 15:36
Pan Jezus miał kilka chlebów i ryb. Ludzi było kilka tysięcy więc Jezus te chleby i ryby rozmnożył i rozdał za darmo tłumowi. Żeby nakarmić tyle tysięcy ludzi należałoby pójść do miasta i te ryby i chleby kupić. Piekarz czy ewentualnie młynarz czy jakiś inny gospodarz czy rybak by zarobili sporo pieniędzy. Jednak te pieniądze nie zostały wydane bo jedzenie zostało rozmnożone i rozdane za darmo i nikt nic nie zarobił.
Nasuwa mi się tutaj taka analogia do piractwa internetowego. „Piracenie” plików polega w zasadzie na ich „rozmnażaniu” i rozdawaniu za darmo poprzez możliwość dowolnego kopiowania, powielania.
Żeby uzyskać dostęp do pliku ktoś musiałby przecież „iść do sklepu” i wybrany plik kupić. ktoś by zarobił. Ale dzięki wersji pirackiej, skopiowanej za darmo, żaden piekarz/producent filmowy/studio deweloperskie/młynarz/rybak nie zarobi.
Czy faktycznie jest tutaj analogia czy jej nie ma, a ja ją dostrzegam wyłącznie przez jakieś błędne, przewrotne myślenie? Proszę o wskazanie błędów w rozumowaniu.
A może po prostu ewentualna wina leży w celu, dla którego tworzymy pirackie wersje dóbr? Na zasadzie, że „piracenie” żywności jest dopuszczalne bo chodzi o nakarmienie głodnych, a „piracenie” dóbr służących rozrywce (książki, filmy, gry) jest złe bo zaspokajanie potrzeby rozrywki jest moralnie gorsze od zaspokajania potrzeby pożywiania się? Ale takie podejście oznaczałoby, że cel uświęca środki co przecież nie jest prawdą. A na dodatek można „piracić” nie tylko w celach rozrywkowych ale także zarobkowych czy edukacyjnych.
Wydaje mi się, że problem powstaje z tego tytułu, że „rozmnożyć” i rozdać dobra materialne mógł tylko Bóg. Natomiast „rozmnożyć” i rozdać dobra niematerialne może każdy.
A może po prostu „piracenie” na zasadzie kupiłem za własne pieniądze i rozdaję komu chcę za darmo i co komu do tego wcale nie jest grzechem? (Może nie jest godne pochwały, ale też nie jest grzechem wagi ciężkiej?)
PS. Jak przeczytałem ten wywód i pytania to sprawia to wrażenie konfrontacyjne czy wręcz aroganckie. Proszę mi wierzyć, że nie taka była intencja. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i pytam w dobrej wierze by rozwiać swoje wątpliwości. Szczęść Boże.
Nie bardzo wiem, czy udałoby się kupić tyle jedzenia, żeby nakarmić tych kilka tysięcy ludzi.... No ale.
Może zacznę od Adama i Ewy... Ech...
Pierwszą zasadą w kwestii dóbr nie jest w teologii moralnej prawo własności, a zasada powszechnego przeznaczenia dóbr. Głosi ona, że dobra ziemskie przeznaczone są dla wszystkich ludzi. Jeśli więc jest sytuacja, ze ktoś skrajnie dużo ma, a ktoś ma skrajnie niewiele, to jest to niesprawiedliwe niezależnie od tego, co jest czyją własnością. Znaczy że przy podziale tych dóbr nastąpiła jakaś niesprawiedliwość. Np. zbyt mało płacono robotnikowi za wykonaną pracę. Nawet jeśli on, zmuszony okolicznościami na wyzysk się zgodził. Albo - inny przykład - ustalono niewłaściwe zasady dotyczące bankowości...
Po drugie posiadanie. Dóbr materialnych. Rozmnożenie chleba i rozdanie głodnym nikomu niczego nie zabiera. Najwyżej pozbawia człowieka spodziewanego zysku. Ot, spodziewał się że przy okazji pielgrzymki za Jezusem sprzeda więcej, a nie sprzedał. Ale nikt mu niczego nie zabrał. Ma prawo spodziewać się zarobku, ale nie ma prawa zabraniać komuś z nim konkurować. Nawet jeśli ta konkurencja polega na cudzie. Proszę zwrócić uwagę: jednorazowym. Przecież Jezus nie zrobił czegoś takiego, ze sam miał piekarnie czy sklep z rybami i rozdawał za darmo, a potem, jak wykończył konkurencję, to sobie zażyczył...
A posiadanie "dóbr niematerialnych" Moim zdaniem dobra te zasadniczo różnią się od dóbr materialnych. Zabranie komuś pomysłu, wytworu, który nadaje się do skopiowania (programu, filmu czy utworu muzycznego) nie pozbawia człowieka tego czegoś: pozbawia go spodziewanego zysku ze sprzedaży tego czegoś. I tu dochodzimy do istotnego pytania: czy oczekiwania te są uzasadnione czy nie? No bo jeśli np. spodziewam się, że sprzedam swój stary samochód, który nowy kosztował 40 tys złotych za 60 tysięcy złotych, to wszyscy pukną się w czoło. A jeśli spodziewam się, że sprzedaż filmu da mi tyle a tyle, to co?
Proszę zwrócić uwagę, że sprzedający musi wziąć pod uwagę, że sprzedaje rzecz, którą łatwo "rozmnożyć". Oczekiwanie, ze wszyscy którzy zechcą skorzystać zechcą tez kupić jest nierealne. Poza tym powinien zwrócić uwagę na pewien znaczący drobiazg: co to znaczy, ze ktoś skorzystał z filmu? Kiedy kupuję w salonie samochód to, że wsiadłem i się przyjechałem nie znaczy, ze kupiłem. Podobnie jak to, ze przymierzam buty. Mogę wypróbować, sprawdzić czy mi pasują. Tymczasem twórcy (czy ich zrzeszenia troszczące się o prawa autorskie) zachowują się czasem tak, jakby człowiek musiał kupować kota w worku i już. Bez obejrzenia nie wiem co kupuję, prawda? Przez przesłuchania też. Wielu z tych, którzy niby coś tam piracą może wcale nie korzystać z tej muzyki czy filmu czy programu, tylko sprawdzali. No prawda, sęk w tym, ze filmy to właściwie jednorazówki.
W każdym razie daleki byłbym do stosowania wobec rozpowszechniania dóbr niematerialnych takich samych kryteriów, jak przy dobrach materialnych. Polskie prawo (póki co) pozwala na prywatny użytek. Twórca działa w ramach istniejącego prawa. Trudno uznać jego oczekiwania, że ludzie tego nie będą robić za realne. Dlatego też trudno za realne wziąć oczekiwania, ze tyle a tyle na swoim wytworze zarobi, bo jego np. piosenki na youtube posłuchało tyle a tyle osób, i gdyby wszyscy kupili to...
Czasem jeszcze mówi się o tym, że za wykonaną pracę należy się płaca. Racja. Tylko że to regulują umowy: jeśli poprosiłem kogoś o wykonanie dla nie pracy umówiliśmy się na tyle a tyle. Tymczasem z twórcami o nic się nie umawiamy. Oni produkują licząc, ze ktoś ich towar kupi. I dziwią się, ze ktoś obejrzy i stwierdza, że jednak nie, nie chce...
Jest jeszcze jedno. nasza cywilizacja doszła do tego do czego doszła między innymi dlatego, że przez wieli starano się, by wszyscy mieli dostęp do dóbr szeroko rozumianej kultury. Edukacji, książek, muzyki itd. Chcąc na wszystkim zawsze i koniecznie zarobić nie spłacamy długu, jaki zaciągnęliśmy u przeszłych pokoleń...
J.