Izquierca 07.08.2015 13:05
Problem sprzed kilku lat, ale ciągle mi wraca, nie mogę o nim przestać myśleć. Był czas, kiedy byłam daleko od Boga, popełniłam mnóstwo grzechów, dość paskudnie pokrzywdziłam innych ludzi i siebie. I w pewnym momencie Pan Bóg zesłał mi opamiętanie, miałam tego dosyć. Postanowiłam iść do spowiedzi. Na spowiednika wybrałam zaprzyjaźnionego księdza, którego znałam od dawna i miałam do niego zaufanie. Wywaliłam przed nim cały worek grzechów, co do jednego, nie próbując niczego zatajać ani się usprawiedliwiać, żałowałam szczerze, dostałam rozgrzeszenie. W kilka miesięcy później dowiedziałam się, że mój spowiednik wystąpił se stanu duchownego, ożenił się, ma dziecko.
Wiem, wiem - kiedy mnie rozgrzeszał, jeszcze BYŁ księdzem, jego absolucja na pewno była ważna a grzechy odpuszczone - ale jakoś za mną tamta sprawa łazi. Nie wróciłam nigdy do dawnych grzechów, nie ciążą mi na sumieniu, przystępuję do sakramentów - a jednak czuję się z tym wszystkim trochę głupio. Czy to tylko moje wrażenie, czy coś jest na rzeczy, czy nie przydałaby się np. spowiedź generalna?
Na pewno nie musisz (i nawet nie powinnaś) tamtej spowiedzi powtarzać. Bóg CI wybaczył, więc nie ma do czego. Nawiasem mówiąc ten Twój kolega w świetle nauczania Kościoła ciągle jest księdzem, tylko nie wolno mu sprawować sakramentów. Ale gdyby ktoś np. umierał, a innego księdza nie było, to mógłby. Bo księdzem ciągle jest...
J.