Agnieszka 19.05.2015 03:22
Szczęść Boże!
Niedawno, miesiąc temu, zmarł mój narzeczony. Bardzo kochaliśmy się, byliśmy razem prawie 12 lat. W tym roku, jesienią, chcieliśmy wziąć ślub. Dopiero teraz, gdyż wcześniej nie było na to szans. Mój Leszek był osobą niepełnosprawną, bardzo dotkniętą przez los.
(...)
Rodzina Leszka teraz już jawnie odwróciła się ode mnie (na początku naszej znajomości, przez 3 lata zakazywali się nam spotykać, bez przyczyny. Potem, po interwencji zaprzyjaźnionego księdza, odpuścili )Moja wiara zawsze była chwiejna, niezbyt głęboka, teraz z jednej strony legła w gruzach - bo po tylu trudach, prawie u celu, ktoś zburzył wszystko, na co obydwoje tak ciężko pracowaliśmy, każde na miarę swych sił. Z drugiej strony, wiara jest jedyną szansą na nadzieję naszego spotkania po "drugiej stronie". On był lepszy niż ja, wierzył głębiej. Proszę mi powiedzieć, czy jest możliwe, że rzeczywiście się połączymy, że zaznamy w niebie tego, co nie było nam dane tutaj? Czy jest szansa, że się przytulimy, spełnimy wszystko to, na co tak bardzo cieszyliśmy się tutaj, a były to zwykłe codzienne rzeczy: wspólnie spędzany czas, suszenie grzybów, robienie wina, spacery, zwiedzanie okolicy? Leszek strasznie na to czekał, cieszył się, liczył dni. Mam ogromne wyrzuty sumienia, że nie zdążyłam spełnić mu marzenia - także mojego marzenia. Całe życie chorował, potem cierpiał, choć nigdy się nie skarżył -ból bardzo pokrzywionego kręgosłupa nigdy nie odpuszczał. Leszek nic nie mówił, by mnie nie martwić. Szczęście na ziemi zostało nam zabrane, choć tak bardzo staraliśmy się "wydrapać' choć jego odrobinkę. Nacieszymy się sobą w niebie? Robiłam wszystko co mogłam, czemu ktoś "tam", nie dał nam nawet kilku tygodni, miesięcy (w zeszłym roku udało się nam pomieszkać razem 3 tygodnie, za tyle lat czekania)? Dziękuję za odpowiedź i serdecznie pozdrawiam.
Niezręcznie mi odpowiadać na pytanie czemu Bóg pozwolił, by czyjeś życie potoczyło się tak czy inaczej. Zwyczajnie tego nie wiem i próbując coś napisać mogą palnąć wielkie głupstwo... A czy można mieć o śmierć ukochanego do Boga pretensje?
Po ludzku rzecz biorąc można. Tyle że Bóg nikomu z nas nie obiecywał łatwego życia. Wręcz przeciwnie: Jezus mówił o konieczności znoszenia różnych ucisków. A to, ze pojawiają się na świecie krzywdy, choroby a nawet śmierć jest tak oczywiste, że nie trzeba tego dodawać. Bóg obiecał nam niebo. I w tym tkwi nasza nadzieja, nie w udanym życiu na ziemi. Oczywiście prosimy go często o pomyślność w naszych ziemskich sprawach. On nieraz nam ją daje. Ale jak widać nie zawsze. Często pozwala, by Jego dzieci cierpiały...
Jaki może być w tym sens? Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że chodzi o to, by człowiek zatęsknił za niebem. Ot, taki ja. Kiedyś ciągle biegałem. Po górach i za piłką. Wypadek sprawił, ze za piłką już się nie dało. Z czasem i do gór sił jest coraz mniej. A to co dawniej było spacerkiem staje się wyprawą. Starzeję się. I wiem, że lepiej już nie będzie. Patrzę w lustro i zastanawiam się, gdzie się podziała moja dawna twarz, czemu na skórze mam coraz więcej różnych niedoskonałości. A rano zastanawiam się, czy to, że nie chce mi się wstawać jest wynikiem jakieś choroby, czy po prostu tak to już w tym wieku bywa. Słowem, zaczynam rozumieć po co jest starość. Żeby człowiek za bardzo się do życia tu nie przywiązywał. Żeby zatęsknił za przejściem do innego świata. Tak chyba trochę łatwiej umierać...
Czy się spotkacie? Należy mieć nadzieję, że tak. Wprawdzie w niebie nie ma instytucji małżeństwa, ale z całą pewnością jest miłość. Bo przecież niebo to wspólnota kochających, wydoskonalonych w miłości; wspólnota Boga i świętych, także świętych między sobą oczywiście. Można więc mieć nadzieję, że w niebie każdy człowiek będzie mógł każdemu dać tyle miłości, że nadrobi to, czego nie zdołał dać na ziemi...
J.