A. 20.03.2015 16:48
Witam, mam 19 lat i czuję się zawieszona w przestrzeni.
Byłam 5 miesięcy w związku z chłopakiem, pragnę zaznaczyć, że nasza relacja od początku opiera się na prawdziwej przyjaźni. 2 lata temu, jako że nieliczni w grupie naszych znajomych jesteśmy bardzo wierzący, zbliżyliśmy się do siebie. To właśnie rozmowy o Bogu, przezwyciężaniu własnych słabości, wspólne "stawanie się lepszymi ludźmi" bardzo nas zbliżyło. Zdecydowaliśmy się być razem. Niestety jak się okazało grzech szybko wszedł pomiędzy nas - nasze zbliżenia były nacechowane erotyzmem, choć dzięki Bogu, do stosunku nie doszło. Miałam w przeszłości poważne problemy z czystością, ale udało mi się z tego wybrnąć, choć od czasu do czasu zdarzały się potknięcia. Także i w tym związku ten problem odżył. Było tylko gorzej. Jednak mimo to postanowiliśmy walczyć o czystość, wyznaczaliśmy sobie granice, chodziliśmy wspólnie na niedzielną mszę świętą, modliliśmy się, jednak ciągle upadaliśmy. Oboje mieliśmy już dosyć tej naszej słabości. Pewnego dnia, powiedzieliśmy stop. Trwaliśmy w czystości już jakiś czas i wtedy Bóg obdarzył nas pięknym darem. W naszej bliskości, tym razem pozbawionej jakiegokolwiek pożądania, nie byliśmy sami, był z nami Bóg, oboje czuliśmy jego obecność. Nawet doznanie to opisywaliśmy tymi samymi słowami, a dech nam zapierało. To wydarzenie bardzo nas umocniło. Staliśmy się bardziej wyczuleni. Jednak po pewnym czasie, w czasie naszej, jak nam się wydawało niewinnej i czystej bliskości (przytulania, pocałunków), znów zrodziły się nieczyste myśli, co wkrótce przełożyło się także na czyn (namiętne pocałunki pełne pożądania). W pewnym momencie zatrzymaliśmy się. Ból wewnętrzny, że po raz kolejny zawiodłam Jezusa, że tak naprawdę z ten sposób ranię mojego chłopaka, był nie do wytrzymania. Po tym wydarzeniu dużo się modliłam i rozmyślałam. Poczułam, że Bóg chce aby to jemu ofiarować moją czystość. Powróciły także myśli o powołaniu do życia zakonnego, bądź też w innej formie, jednak wyzbytej tego cielesnego aktu. Rozmawiałam z chłopakiem, postanowiliśmy zostać przyjaciółmi, on bardzo mnie wspiera i jest gotowy być przy mnie bez względu na to, co niesie przyszłość. Teraz nie wiem co mam robić. Czuję, że wciąż go kocham, lecz już nie w ten sam sposób. Jest moim najlepszym przyjacielem, chyba kocham go tylko jak przyjaciela. Piorytetem dla mnie jest, aby miał życie w niebie, by był szczęśliwy i wolny od tego grzechu. Nie wiem co robić, nie potrafię sobie wyobrazić kontaktu cielesnego z nim w jakiejkolwiek formie. Z drugiej strony czuję, że Bóg do czegoś mnie powołuje, do służby ludziom, życia w czystości i ubóstwie. Chcę po prostu takiej czystej miłości, prawdziwej, z Bogiem w sercu. Trwamy oboje w takim stanie zawieszenia od jakiegoś czasu. Proszę o radę, co mam począć? Jak to wszystko ze sobą pogodzić?
Pozdrawiam
A.
Hmmm... Jestem zwolennikiem pragmatycznego podejścia do sprawy powołania. Jeśli kochasz chłopaka, a on Ciebie, jeśli dobrze wam razem i w sumie chcielibyście być razem przez całe życie, to chyba to właśnie bycie razem jest waszym powołaniem, a nie zakon. W myśli o zakonie widziałbym raczej jakiś wyraz tęsknoty za byciem zawsze blisko Boga, której to bliskości teraz przeszkadza bycie z chłopakiem... Oczywiście mogę się mylić, ale tak mi się wydaje...
Co zrobić? Chyba najlepiej będzie jeśli nie będziecie ze sobą zrywać. Starajcie się o czystość, walczcie o nią, ale nie myślcie o sobie jak najgorzej, gdy zdarzy się wam upadek. Przecież macie dobre intencje. Przecież chcecie na zawsze być razem...
Warto by też chyba pomyśleć o jakimś terminie ślubu. To nie jest tak, że trzeba z nim nie wiadomo na co czekać. Jeśli chcecie być razem, jakoś inne sprawy sobie poukładacie... Nie mówię że trzeba zaraz, już, ale przecież to chyba realna alternatywa dla waszych niespełnionych pragnień...
J.