Gość 27.01.2012 05:39
Szczęść Boże
W kilku odpowiedziach na temat wspólnego zamieszkania przed ślubem napisał Pan o zgorszeniu dla innych osób. Wspomniał Pan np., że: „Mieszkanie razem przed ślubem bez ślubu jest w tej chwili plagą. Każda kolejna taka para wzmacnia przekonanie wahających się, że to nic takiego.” (odpowiedź na pytanie z dnia 2012-01-16 21:13)
Ja rozumiem takie stanowisko. Zastanawiam się tylko czy to nie jest trochę tak, jak z tym złym wpływem wschodnich sztuk walki, gdzie według Pana „Ci, którzy straszą opętaniem z powodu treningu karate, popadają w skrajność. A tak. co oczywiste, przeciwna jest chrześcijańskiej cnocie umiarkowania. I roztropności przy okazji też…” (odpowiedź na pytanie z dnia 2012-01-16 16:48)
1) Czy zatem podobnie nie jest ze wspólnym zamieszkiwaniem przed ślubem? Czy nie jest to jednak bardziej problem tych osób gorszących się, niż tych mieszkających razem przed ślubem?
Młodzi ludzie decydują się na wspólne zamieszkiwanie z różnych powodów, np. finansowych przy wynajmowaniu mieszkania w czasie studiów. Nie muszą przecież wcale ze sobą współżyć.
To fakt, że wielu innych mieszka razem i współżyje przed ślubem, ale to nie musi przecież oznaczać, że robią tak wszystkie pary. Każdy ma swój rozum i tak jak nie wszyscy popadną w opętanie ćwicząc wschodnie sztuki walki (choć to przecież stała okazja do zgłębiania filozofii sprzecznych/wrogich chrześcijaństwu), tak samo nie każda para mieszkając razem podejmie współżycie.
2) Czy ludzie, którzy gorszą się widząc jakąś parę mieszkającą razem przed ślubem, nie popełniają przy tym grzechu?
Czym oni się właściwie gorszą? Mają jakiś pewnik, nie wiem, jakieś intymne nagrania konkretnej pary pozwalające im jednoznacznie stwierdzić, że ta para współżyje ze sobą? Chyba nie. Jeśli zaś nie mają dowodów, to całe ich zgorszenie opiera się jedynie na domysłach, które nie zawsze odpowiadają rzeczywistości, bo nie wszyscy współżyją przed ślubem, nawet mieszkając razem.
3) Skoro osoby mieszkające razem przed ślubem i niezamierzające/niemogące zmienić szybko tej sytuacji nie otrzymują rozgrzeszenia, to dlaczego podobnie nie jest z osobami, które gorszą się nieustannie tylko na podstawie własnych domysłów?
Jeśli wspólne zamieszkiwanie przed ślubem jest nieustanną okazją do popełnienia grzechu przeciw VI przykazaniu, to chyba podobnie nieustanne podejrzewanie kogoś o coś, na co nie ma się żadnych dowodów tym bardziej jest grzechem (przeciw VIII przykazaniu)?
Dawniej ludzie gorszyli się kiedy zobaczyli gołą łydkę, a dzisiaj kobiety biorą udział w wyborach miss i nikogo normalnego nie gorszy strój bikini. Podobnie kiedyś kobiety kąpały się w morzu za specjalnymi parawanami ubrane po szyję, a obecnie plaże są wspólne i nikt normalny nie gorszy się ich skąpym strojem kąpielowym.
Czy to, że ktoś jednak zacznie sobie coś wyobrażać widząc na plaży kobietę w stroju bikini i poczuje się zgorszony nie jest czymś nienormalnym? Czy zaraz należy zamknąć wszystkie plaże i zabronić na nie wstępu zwłaszcza nastolatkom, bo ci w trudnym okresie dojrzewania mają tendencję do podniecania się na widok ładnych dziewczyn? Nie ma co się oszukiwać - spora część młodych chłopców na plaży raczej nie zachwyca się pięknem krajobrazu... :-) To jest dopiero zgorszenie…, a nikt nie zamyka plaż.
Wracając do młodych mieszkających razem przed ślubem, (którzy zazwyczaj nie są widywani przez sąsiadów w stroju kąpielowym) chciałbym zapytać jeszcze o jedną sprawę.
Takie wspólne zamieszkanie pozwala lepiej poznać drugą osobę. Można przekonać się jak ktoś reaguje w różnych codziennych sytuacjach i wyrobić sobie jakiś pogląd na temat przyszłego wspólnego życia w małżeństwie. To wyobrażenie poparte wspólnym zamieszkaniem na pewno będzie bliższe prawdy niż tylko takie, opierające się na obiadkach u rodziny, randkach i chodzeniu ze sobą choćby nawet i 10 lat.
4) Czy mniejszym grzechem i zgorszeniem jest męczenie się w nieudanym małżeństwie z kimś kogo się dobrze nie poznało i późniejsze zakończenie małżeństwa rozwodem, od wspólnego zamieszkiwania przed ślubem?
Powyższe pytania zadałem, ponieważ są one dość często przytaczane jako argumenty „za” wspólnym zamieszkaniem przed ślubem.
Z góry dziękuję opowiadającemu J. za udzielenie odpowiedzi. Z Panem Bogiem.
1. Napisze jeszcze raz: zgorszenie nie polega na wywołaniu oburzenia. Zgorszenie polega na uczynieniu gorszym. Czyli, np. skłonieniu kogoś do grzechu. Bez względu na to, czy mieszkający współżyją czy nie, skłania to innych do podjęcia podobnej decyzji. Na zasadzie "skoro wszyscy tak robią, to czemu my nie". To nie jest przesada. To trzeźwa ocena smutnych faktów - plagi konkubinatów.
2. Podejrzliwość nie jest dobrą cechą, ale jej zupełny brak bywa naiwnością. Kiedy ktoś mierzy do ciebie z rewolweru też zastanawiałbyś się, czy możesz go próbować szybko obezwładnić, bo być może wcale nie chce strzelić? Nie podejrzewałbym że współżyją ze sobą dwaj mieszkający ze sobą na studiach koledzy czy dwie koleżanki. Nie podejrzewałbym niczego zdrożnego, gdy mieszkają razem brat z siostrą. Mogę zawiesić sąd, kiedy w jednym, wspólnym mieszkaniu mieszkają w jednym pokoju trzy dziewczyny, a w drugim dwaj ich koledzy. Jeśli jednak mieszka ze sobą para kochających się ludzi, to prawdopodobieństwo że żyją w czystości nie jest znów tak duże. Nawet jeśli konkretna para tak żyje, inni nie. A ta konkretna para przyczynia się tez do atmosfery przyzwolenia na grzech.
3. Jak już pisałem, zgorszyć się nie znaczy wywołać oburzenie, ale spowodować, ze ktoś stanie się gorszy.
Argument dobrego poznania się przed ślubem jest w gruncie rzeczy przyznaniem, że związek ma być zaprzeczeniem miłości.
W małżeństwie dwoje ludzi deklaruje, ze chce być razem na dobre i na złe. To znaczy akceptując się ze wszystkimi wadami. Skoro nie widać było ich przed ślubem (a przez rok, dwa lata znajomości naprawdę trudno skutecznie udawać), to nie są one tak wielkie. Trzeba tylko rozsądnie na drugiego patrzyć (nie ulegać zaślepieniu zrozumiałego w pierwszych miesiącach znajomości). No i przede wszystkim trzeba chcieć dla tego drugiego wstawać się coraz lepszym. Niezależnie od tego, jaki paskudny charakter się miało w chwili poznania.
Patrzenie na czas wspólnego zamieszkania jako na czas próby jest w gruncie rzeczy uwłaczającym obu stronom brakiem zaufania. To powiedzenie "sprawdzam Cię kochanie". A jednocześnie świadczy o wielkiej bojaźni, z jaką podchodzi się do partnera. Bojaźni, która może okazać się zabójcza dla miłości w chwili próby. To pewnie dlatego ludzie, którzy długo żyli wcześniej w konkubinacie, mimo dobrego poznania się stosunkowo często się rozchodzą.
I co też nie jest bez znaczenia: ludzie się zmieniają. To ze ktoś jest dobrym partnerem dziś nie znaczy, że będzie n im na 10 lat. Ale to między innymi od partnera, małżonka zależy, kim ten drugi za kilka lat się staje; czy się pomogło mu stać lepszym, czy się go zdemoralizowało albo wykończyło psychicznie...
4. Jak już napisałem, dwuletnia znajomość, choćby polegała tylko na spotykaniu się trzy-cztery razy w tygodniu, daje wystarczające poznanie drugiego człowieka. Problem nie w tym, jak dobrze się drugiego pozna, ale w tym, czy człowiek sam umie się z innymi dogadywać; czy nie jest despotą, który zawsze musi postawić na swoim. Kiedy dwoje takich się spotka, to faktycznie, może być krucho...
J.