Gość Gość Gość 20.08.2010 05:18

Nie umiem kochać. Niczego, nikogo. Ani innych, ani siebie, ani Boga. Moja wola i uczucia są jakby zamrożone. Do niczego nie umiem się zmobilizować. Miłość kojarzy mi się tylko z cierpieniem, służba - z przykrym obowiązkiem. Co mam robić? Do zakonu raczej nie pójdę, w życiu samotnym mi teraz dobrze, ale boję się o przyszłość (jak to będzie na starość, gdy będę rzeczywiście sama), czasem myślę, że dobrze byłoby wyjść za mąż, ale nie wiem/nie rozumiem, czym jest małżeństwo, gdy wyobrażam sobie wspólne życie, gospodarzenie, dzieci - nie wiem, czy tego chcę. Nie widzę się na żadnej z tych trzech dróg. Cokolwiek nie wybiorę, będę żałować. Niczego nie umiem chcieć. Może tylko spokoju wynikającego z poczucia, że jestem na swoim miejscu. Próbuję żyć, ale nie umiem, tak, jakby to było dla mnie za trudne zadanie. Jest też pewien mężczyzna, który ubiega się o moją rękę. Ma naprawdę dobre serce. Obdarza mnie bezinteresowną dobrocią. Podoba mi się także fizycznie. Jest starszy ode mnie o 9 lat (ja mam 24), chciałby się ustatkować. Ja zwlekam. On mówi mi, jak dobrze jest razem z kimś dzielić życie, razem robić różne rzeczy, sprzątać, gotować, rozmawiać, przytulać się, oglądać wieczorem telewizję, nie musieć wracać do pustego domu. Ja nie czuję się gotowa. On stara się zgadywać moje obawy i je rozwiewać. Wolność? Przecież nie zamknie mnie w domu, będę mogła dalej się uczyć, potem pracować, realizować się tak, jak chcę. Dzieci? Przyjmie wszystkie, jakie Bóg da, ale jeśli boję się je mieć, to on z nich zrezygnuje, tak jak i ze współżycia, jeśli to jest przyczyna, dla którego nie chcę za niego wyjść. A ja po prostu nie umiem kochać, nie umiem mu się odwzajemnić taką samą dobrocią, nawet chcieć nie umiem, nie umiem służyć (odczuwam to jako ciężar - nawet teraz, to co będzie później?). Ale nie chcę też go skrzywdzić - moja odmowa boli go, zastanawia się, co z nim nie tak, co powinien w sobie zmienić, jak mówię, że z nim wszystko w porządku, a problem tkwi we mnie (oględnie mówię mu, że małżeństwo być może nie jest moją drogą) - nie rozumie. Zdaje mi się, że zupełnie nie umiem żyć.

PS. Jeśli to możliwe, o odpowiedź proszę Odpowiadającego J. - nie ma sobie równych!

Odpowiedź:

W tym jednak wypadku odpowiadający J. jest w kropce i nie wie co napisać. Chyba trochę pogdybać ;)

U źródeł Twojego problemu może być, to, że nie jesteś zakochana (nie że nie umiesz kochać: po prostu się jeszcze nie zakochałaś). Nie jest to oczywiście wymagane do zawarcia małżeństwa, ale bardzo takiej decyzji sprzyja. Jeśli tego związku nie czujesz, niewiele Cię z owym człowiekiem łączy, to nic dziwnego, że nie masz też  potrzeby założenia z nim rodziny.

Drugim powodem, który nakłada się na pierwszy, może być to, że póki co dobrze Ci w samotności. Zwłaszcza jeśli mieszkasz z rodzicami. Po co coś zmieniać, gdy jest dobrze? Gdy na to nakłada się brak tęsknoty za ukochanym, powód dla którego wydaje Ci się, że jesteś oziębła, jest dość jasny. 

Co robić? Możesz wyjść za mąż z rozsądku. Albo poczekać na kogoś, kto zburzy Twoje poczucie zadowolenia z życia, dzięki czemu zapragniesz żyć z nim i tylko z nim. Decyzję musisz jednak podjąć sama. I będzie chyba bardzo trudna...

J. 

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg