Margaretha
06.12.2009 13:51
Jestem młodą dziewczyną, wchodzącą w dorosłe życie. Ogólnie uważam się za człowieka Kościoła, ale w dzisiejszych czasach nie jest łatwo nim być. Na drodze pojawia się masa wątpliwości.
Jak Odpowiadający odpowie na argumenty przeciw NPR zawarte w tym (jakże stronniczym) artykule?
(...)
Staram się na co dzień żyć wg nauk Kościoła, zgadzać się z nimi, ale czasem po prostu wątpliwości biorą górę i chcę przynajmniej wiedzieć, DLACZEGO Kościół tak uczy, a nie inaczej. A skłaniają mnie do tego komentarze zwykłych ludzi, często z wiarą nie mających wiele wspólnego, którzy mają własne, codzienne problemy i nie zagłębiają się w jakieś teologiczne wywody itd.
Dlaczego Kościół ma coś przeciwko prezerwatywom? O pigułkach nie mówię, bo one nawet rozstrajają ciało kobiety. A NPR i prezerwatywy to w zasadzie to samo: stawanie na głowie, żeby nie mieć dzieci. Tylko, że to drugie jest o wiele skuteczniejsze i sprawia mniej stresu (w dzisiejszych czasach pękająca "gumka" to mit- pochodzi on z czasów, gdy tworzywo było słabsze). Proszę w odpowiedzi użyć argumentów innych niż "antykoncepcja to egoizm" lub ''trzeba być otwartym na życie"- bo takie przemawiają tylko do bardzo wierzących ludzi. Proszę o argumenty proste, dosadne, które przekonałyby człowieka słabiej wierzącego.
Prawda jest taka, że WIĘKSZOŚĆ ludzi nie wie, DLACZEGO Kościół zabrania prezerwatyw, uważając tę metodę za prostą, tanią, nie wymagającą wyrzeczeń i skuteczniejszą od NPR (co wszystko jest prawdą). Gdy słyszą, że Kościół sprzeciwia się temu, uśmiechają się złośliwie, ale przez tę złośliwość przeziera NIEZROZUMIENIE i niewiedza. Gdy zaś poznają naukę o otwartości na życie, nie rozumieją, po co to wszystko; ten argument do nich nie przemawia. W końcu ci wątpiący ludzie rozdzielają się na 2 grupy:
1. ludzie, którzy wolą żyć zgodnie z nauką KK- wypełniają te nauki, ale bez przekonania, "męcząc się z tym", nie czerpiąc z takiego pożycia radości (bo nie wiedzą, po co to właściwie robią);
2. ludzie, którzy olewają brzydko mówiąc te nauki, wyśmiewają się z nich. Wśród nich przyszło mi żyć. Nie dociera do nich argument o małżeństwach, które stosują NPR i są przy tym szczęśliwe, radosne. Kościelne argumenty budzą wredne uśmiechy i komentarze: "ciemnogród". W końcu i ja zaczęłam łapać się na tym, że czasem myślę tak jak oni.
Denerwują mnie złośliwe komentarze. Na przykład ten: "Po co KK chce, żeby jego owieczki miały całą masę dzieci? Po to, żeby te dzieci wyrosły na kolejne owieczki i wspomagały kościelną kasę". Na początku uśmiechnęłam się: "Kolejny pieniężny komentarz", ale potem pojawiły się wątpliwości: "Kto mi udowodni, że tak nie jest"? :-(
Proszę o odpowiedzi na moje pytania- i to konkretne, rzeczowe, wprost, a nie takie pogmatwane i pełne przenośni oraz pytań retorycznych. To dla mnie bardzo ważne, potrzebuję tego.
Pozdrawiam! :-)
Trochę tego dużo... I jak tu konkretnie odpowiedzieć na .. chyba trzy pytania zadane w tak szeroki sposób?
Zacznijmy od artykułu. Już na pierwszej jego stronie czytelnik jest wprowadzany jest w błąd. Znajduje się tam sugestia, jakoby naturalne metody planowania rodziny pochodziły sprzed 50 -60 lat i w tym czasie nic się nie zmieniło. To trochę tak, jakby twierdzić, że samochody wynaleziono ponad sto lat temu i ciągle niczego n owego nie wymyślono. To nieprawda. Rzeczywiście, pewnie 50-60 lat temu powstawały, ale od tego czasu zostały znaczenie unowocześnione.
Dalej autorka artykułu wyżywa się na metodzie kalendarzykowej. Wie, ze istnieją inne, bo o nich wcześniej pisała (obserwacja śluzu) a ta jest pierwszą, już historyczną, stosowaną jedynie jako narzędzie pomocnicze. To czemu struga wariatkę?
Na następnej stronie mowa o wskaźniku Paerla. Wypowiada się pan profesor psycholog-seksuolog. O jakiej metodzie mówi? O kalendarzyku? Na to wskazuje kontekst. I biadoli, ze jego skuteczność wynosi od 5-25% (sam przyznaje, ze dopochwowe środki plemnikobójcze, przeciwko którym nic nie ma, mają skuteczność mniejszą). Czy to sugerowanie, że wszystkie metody naturalne mają taką skuteczność nie jest manipulacją? Bo ten sam wskaźnik dla innych metod naturalnych jest znacząco inny. Na stronie mediweb, która trudno uznać za kościelną, jest mowa o skuteczności od 3-5. W Wikipedii o jednej z metod można przeczytać ... zajrzyj
TUTAJ Po co więc autorka tekstu wciska nam taki kit? A gdyby zajrzeć do innych źródeł okazałoby się, że ten wskaźnik jest jeszcze wyższy...
Dalej jest wypowiedź innego lekarza, który biadoli, że metody naturalne są drogie, bo dobry termometr kosztuje nawet do 2tys złotych. Tyle że to jeden termometr na całe życie, a niewieczne kupowanie kolejnych środków...
I tak dalej i tak dalej... Nie ma sensu się w to wgłębiać, bo widać, że z rzetelnością tekst ma niewiele wspólnego.... Zajrzyj Na stronę
www.npr.pl2. Kościół jest przeciwny antykoncepcji, gdyż odrywa ona seks od prokreacji. A to powoduje wcześniej czy później, że seks jest traktowany jedynie jako sposób dostarczania przyjemności. Widać to po tym, jak się go dziś traktuje, ilu ludzi rozwodzi się z powodu niesatysfakcjonującego współżycia, ilu uważa odmowę współżycia - uzasadnioną - za powód do rozwodu itd...
Dużo więcej argumentów dostarczy Ci lektura książki
Miłość i odpowiedzialność. Spójrz na jej autora...
3. Co do osób wyśmiewających zasady podawane przez Kościół... Różnica między środkami naturalnymi i sztucznymi polega między innymi na tym, że te pierwsze niewiele kosztują. Za drugie słono się płaci. Pośmiej się też z ludzi, którzy dają się naciągnąć na sporą kasę, bo im wmówiono, ze te środki się jedyne i niezastąpione. Całkiem niedawno była afera ze szczepionkami, które różne kraje w pośpiechu zakupowały, a okazało się to niepotrzebne. A firmy farmaceutyczne sporo zarobiły. Myślisz że w sprawach antykoncepcji te same firmy działają dla dobra swoich klientów czy dla nabicia kasy?
4. Temu od złośliwego komentarza można odpowiedzieć w ten sam sposób. To znaczy "kto mi udowodni, że nie jest tak, iż lobby farmaceutyczne wyśmiewa metody naturalne dla utrzymania swoich zysków". I będzie to to bliższe prawdy niż poprzedni argument. Dlaczego? Mniej dzieci to i mniej księży. Wszystko rozłoży się na mniejsza ilość księży, więc dzietność rodzin dziś nie ma wpływu na dochody przeciętnego księdza za dwadzieścia lat...
J.