23.03.2007 14:38

Wiem, że wielu ludzi widzi w chrześcijaństwie przede wszsytkim miłość dobrego Ojca do nich. Ja nie potrafię, chociaż się staram. Co to za dobry Ojciec który karze mi zasłużyć na swoją miłość? Muszę spełniać określoną ilość zasad aby móc być przez Niego kochaną. Bo inaczej trafię do piekła. To tak jakby mój rodzony ojciec powiedział mi : "kochane dziecko, ponieważ Cię bardzo kocham i nie chcę żebyś się krzydziła, chcę, abyś przestrzegała tych zasad, które CI podaję. Ale jeśli tego nie zrobisz, nie waż się więcej w moim domu pokazywać. Wynocha". Nie potrafię przebrnąć przez tę trudność. Jak sobie poradzić?

Odpowiedź:

Odpowiadającemu wydaje się, że najlepiej by było, gdybyś poczytała Ewangelię. Bóg, Jezus, nie gardził grzesznikami. Z miłością się nad nimi pochylał. Zarzucano mu nawet, że zbyt wiele przebywa w takim towarzystwie. Nie wytykając tym ludziom ich grzechów osiągał to, że sami zaczynali szukać dobra. Choć zapewne nie wszystko dobrze im wychodziło. Ganił natomiast faryzeuszy, uczonych w Piśmie i innych, którzy zazwyczaj tymi maluczkimi gardzili (oczywiście nie wszyscy), sami zaś wcale nie szukali dobra ale raczej trwali w zachwycie nad swą sprawiedliwością.

Przekładając na dzisiejsze czasy: Jezus nie gardzi tymi "byle jakimi" chrześcijanami. Wie, że często są zagubieni. I że trzeba im okazać wiele miłości i cierpliwości. Stąd Kościół nie robi specjalnych ceregieli, gdy trzeba w imieniu Boga odpuszczać grzechy. Grzesznikowi wystarczy żal i szczere ich wyznanie w konfesjonale. Jezus umarł za nasze grzechy. Jego łaska pozwala tym słabym, zagubiony, którzy nie potrafią być doskonali, otrzymać bezzwrotny kredyt przebaczenia. Problem pojawia się w sytuacji, gdy ktoś trwa w złu, ale nie zamierza się poprawić. Bo uznaje, że tak jest dobrze. Takiemu człowiekowi Bóg mówi: musisz sie nawrócić. Nie ma to nic wspólnego z "wynocha". To raczej stanowcza niezgoda na to, by ukochane dziecko żyło byle jak. Niezgoda na to, by sobie z Bożego miłosierdzia, z odkupieńczej śmierci Jezusa nic nie robić...

Chyba trzeba coś jeszcze dodać. Otóż kiedy czytamy w Katechizmie (1033) o piekle, znajdujemy takie wyjaśnienie:

Nie możemy być zjednoczeni z Bogiem, jeśli nie wybieramy w sposób dobrowolny Jego miłości. Nie możemy jednak kochać Boga, jeśli grzeszymy ciężko przeciw Niemu, przeciw naszemu bliźniemu lub przeciw nam samym: "Kto... nie miłuje, trwa w śmierci. Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego" (1 J 3, 14c-15). Nasz Pan ostrzega nas, że zostaniemy od Niego oddzieleni, jeśli nie wyjdziemy naprzeciw ważnym potrzebom ubogich i maluczkich, którzy są Jego braćmi. Umrzeć w grzechu śmiertelnym, nie żałując za niego i nie przyjmując miłosiernej miłości Boga, oznacza pozostać z wolnego wyboru na zawsze oddzielonym od Niego. Ten stan ostatecznego samowykluczenia z jedności z Bogiem i świętymi określa się słowem "piekło".

Zwróć uwagę na kilka ważnych akcentów: jeśli grzeszymy ciężko. Grzech ciężki to świadome i dobrowolne przekroczenie Bożego prawa w ważnej sprawie. Nie chodzi więc o drobnostki. I o to, co wynika tylko z ludzkiej słabości. Nawet jeśli nam wydaje się coś grzechem ciężkim, niekoniecznie musi być takim być. Bo Bóg, znając ludzkie serca wie, na ile nasze czyny naprawdę są dobrowolne. Nie chodzi o to by łatwo usprawiedliwiać ludzkie złe czyny, ale, zauważ, uznając, że coś jest grzechem ciężkim nie twierdzimy, ze nasz sąd jest pewny. Świadomość popełnionego złą i dobrowolność najlepiej rozstrzyga Wszechwiedzący...

Po drugie.. Napisano: nie żałując grzechu aż do śmierci. Kościół nie zamyka możliwości zbawienia tym, którzy mając na sumieniu grzechy ciężkie się nie spowiadali. Nie mogą oni przystępować do Komunii, ale niewykluczone, ze jakoś żałują. Być może będą żałowali w ostatniej chwili życia. Bóg to wie i on rozsądzi. Skruszonymi na pewno nie pogardzi... Ale jeśli nawet ktoś wtedy nie będzie chciał uznać swojej winy...

J.
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg