Michał 08.05.2021 17:14
Nie potrafię znaleźć złotego środka, a może w tej kwestii go jakby nie ma. Bo staram się szukać Pana Boga, Królestwa Bożego i chcę by Pan Bóg był na pierwszym miejscu w moim życiu a inne rzeczy na swoim miejscu, ale straciłem po drodze umiejętność jakiegokolwiek korzystania z życia i cieszenia się. Większość życia swojego miałem (i pewnie nadal mam) postawę, że jak czegoś używam, coś robię, za coś się zabieram, to nie potrafię inaczej a muszę na 100%. Zawsze miałem postawę sycenia się tym co mam, co robię, wielkiego przeżywania, cieszenia się. Teraz widzę w tej postawie bożka i wydaje mi się, że te rzeczy różne i sprawy do których tak podchodziłem na 100%, stają ponad Panem Bogiem. Lecz teraz kiedy staram się ten cały świat jaki miałem w sercu zrzucić z tronu mojego serca i pozwolić tam zasiąść Panu Bogu, to się okazuje, że nie potrafię najmniejszej rzeczy zrobić bez lęku, niepokoju, smutku. Nie potrafię w jakąś rzecz ze świata angażować się na 1%, czy nawet na 98%. Czuję wtedy, że nie wiem co robię, nie mam kontroli nad tym i nie potrafię ocenić czy robię to dobrze czy źle. A jednocześnie mam przy tym wielki lęk i smutek i depresję. Być może jest tak dlatego, że ciągle Pan Bóg nie zasiadł na pierwszym miejscu w moim sercu, mimo, że wiele rzeczy staram się w sercu z tego miejsca zrzucić i może dlatego wszystko inne nie jest jeszcze na tym swoim, właściwym miejscu. Pewnie tu jest potrzebna jakaś nadprzyrodzona mądrość i działanie Pana Boga, która by przyszła wraz z Jego zasiądnięciem na pierwszym miejscu w moim sercu. Ale tego chyba ciągle nie ma. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Trudno jest żyć, gdy nic już nie ma takiej wartości skarbu, może bożka, jak kiedyś. Nic już ze świata nie łechce mnie tak jak dawniej. Nie jest to zblazowanie. Wydaje mi się, że chcę by Pan Bóg był na pierwszym miejscu w moim sercu. Jednak chyba ciągle nie jest, a ja nie potrafię już żyć bez jego pomocy, gdy cały świat stał się tylko kuszącym przeszadzaczem i pokusą. A przecież jednocześnie trzeba jakoś umieć żyć w świecie, tyle jest różnych czynności, pracy, czas na odpoczynek, a ja już nie umiem żyć, bo zawsze wszystko robiłem i przeżywałem na 100%, wręcz religijnie, ekstatycznie, z pasją, a teraz już tak nie potrafię, boję się tego.
Bóg, według Ewangelii świętego Jana, oczekuje od nas dwóch rzeczy: wiary w Chrystusa i realizowania przykazania miłości. Jedno z drugim właściwie się łączy tak, że można by mówić o jednym, ale dla jasności pozostawmy te dwa. A jeśli to te dwa, to czy wymagają poświęcenia Bogu każdej sekundy życia?
Ne pewno nie. Modlitwa? Jest ważna. Ale po co gadulstwem wypełniać całe godziny? Nie krytykuję tych, zwłaszcza chorych, którzy każdego dnia wiele godzin się modlą. Piszę tylko, że nie ma takiego obowiązku. Nie musisz tak. Ścisłym obowiązek jest niedzielna (i świąteczna) Msza. Pozostaje wiele czasu na inne sprawy...
A miłość... Owszem, możesz robić coś takiego, co będzie wymagało poświęcenia całego życia. Ot, praca na misjach. Jasno trzeba sobie jednak powiedzieć, ze i wtedy ma się też czas "dla siebie". Oddaję Bogu całe życie, ale nie znaczy, że ciągle wymyślam sobie jakieś kolejne aktywności, pomaganie kolejnym potrzebującym. Masz służyc bliźnim, ale nie w każdej chwili oni tych Twoich usług potrzebują. Ot, miłość w rodzinie. Dobrze mieć dla dziecka czas. Ale to nie znaczy, że nie masz robić nic innego, tylko bawić się z dzieckiem. Ono tego by też na dłuższą metę nie wytrzymało. Kochać nie znaczy narzucać się czy wspierać czyjeś lenistwo. Kochać znaczy być dobrym, pomóc, gdy ktoś pomocy potrzebuje. Masz więc być otwartym na drugiego człowieka, na to, by go wesprzeć, ale nie musisz na okrągło szukać, jak jeszcze możesz pomóc. Pomożesz gdy będzie taka potrzeba. i na to masz być gotowy.
Jeśli więc czytasz książkę czy oglądasz komedię w telewizji to nie jest tak, że marnujesz czas, który mógłbyś poświęcić na służbę innym. Nie. Nie musisz ciągle się komuś narzucać z pomocą. Ale gdy trzeba - wtedy oderwij się od swoich spraw i zajmij sprawami innych...
Po prostu: trzeba pamiętać o cnocie umiarkowania. To jedna z czterech najbardziej podstawowych cnót, chroniąca nas przed przesadą.
J.