Gość 20.10.2020 14:02
Chciałbym zapytać. Czy na pewno właściwie są tłumaczone te fragmenty z listu do Hebrajczyków, że mianowicie, czy właściwie jest to interpretowane, że mówi się, że w cale NIE JEST tam mowa o sytuacji, że za życia ziemskiego może być dla danej osoby taka sytuacja, że nie będzie miała ona już żadnej możliwości być zbawiona, już nigdy – czy nie jest to błąd, że tak się je tłumaczy? Lecz tłumaczone jest to, że te fragmenty mówią jakoś inaczej, mianowicie, że jest powrót jeszcze z tej „niemożliwości nawrócenia” - wtedy mówi się, że jest to możliwe - albo że „przeraźliwe oczekiwanie na sąd i ogień” może minąć, albo że to że „nie ma się już dla siebie ofiary Pana Jezusa za grzechy”, może w pewnym momencie minąć i znów będzie się dla siebie miało tę jedyną ofiarę Pana Jezusa za grzechy – którą się z resztą przed chwilą zbezcześciło (podeptało Syna Bożego i zbezcześciło krew Przymierza, przez którą było się uświęconym, i obelżywie zachowało się wobec Ducha łaski). Czy jednak w tych fragmentach nie jest podana trudna i przerażająca, ale może prawdziwa nauka o grzechu przeciw Duchowi Świętemu właśnie? Że za życia jakby odbywa się Sąd i bardziej umiłowuje się zło niż dobro? I postanawia się odrzucić Miłosierdzie Boga i podeptać Jego Ofiarę ostatecznie?
Tylko zastanawia mnie dlaczego taki stan miał by być w wyniku ostatecznego wyboru zła - i Sądu - na który z resztą niby według tego Słowa dopiero się czeka. I to czeka się z przerażeniem - na ten Sąd i na Ogień. Jak miałby ten Sąd i wybór ostatecznego zła odbyć się już za życia, jeśli wg tego Słowa czeka się dopiero na niego. To mi się nie zgadza. A druga rzecz, jeśli wybiera się ostatecznie zło, to dlaczego szuka się jeszcze potem ze łzami nawrócenia? Czy dlatego się go nie znajduje i jest ono niemożliwe, bo ten wybór zła jest ostateczny, doskonały? Czy wynika to z tego zatem właśnie, że wybór jest ostateczny – ale zachodzi tu takie skłócenie z samym sobą, jak Pan Jezus mówił o szatanie, że się on nie ostoi, gdy jest skłócony z samym sobą i działa wbrew sobie? Że zachodzi tu takie szukanie nawrócenia ze łzami, ale tylko w wyniku i z powodu tego przeraźliwego stanu oczekiwania na Sąd i na Ogień i z tego powodu jakby tylko zewnętrzna skorupa takiej potępionej osoby płacze i rozpacza i szuka nawrócenia, ale w głębi siebie już tego w sposób ostateczny nie chce? I taka jest skłócona ze sobą samą? Na tym by polegało to szukanie nawrócenia ze łzami i niemożliwość tego nawrócenia? Nawrócenie rozumie się jako zmianę myślenia, przyjęcie Bożej Miłości. Tego już taka osoba zatem nie chce, i nie chce dać się prowadzić Bogu, zaufać Mu? Bo w jakimś tajemniczym wymiarze spraw Bożego zbawienia, w jakiś mistyczny sposób, w mistycznym wymiarze, nie ma już dla niej Ofiary Pana Jezusa, bo ją podeptała?
„A wiecie, że później, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na nawrócenie, choć go szukał ze łzami.” – Biblia Tysiąclecia, Hebrajczyków 12,17.
„Niemożliwe jest bowiem tych – którzy... /jednak/ odpadli - odnowić ku nawróceniu.” – Biblia Tysiąclecia, Hebrajczyków 6,4a.6a.
„już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy” – Biblia Tysiąclecia, Hebrajczyków 10,26b
Znalazłem pewne różnice między tłumaczeniem w Biblii Tysiąclecia i w Biblii Warszawsko-Praskiej. Chodzi mi o to wyrażenie dotyczące przeraźliwego oczekiwania na Sąd i na Ogień.
„Nie pozostaje nam już wtedy nic innego, jak oczekiwać z przerażeniem na dzień sądu i na żar ognia, który strawi buntowników.” – Biblia Warszawsko-Praska, Hebrajczyków 10,27.
„ale [ma się – {z kontekstu}] jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników.” – Biblia Tysiąclecia, Hebrajczyków 10,27.
W Biblii Warszawsko-Praskiej jest wyraźnie użyte określenie, że: „nie pozostaje nam już wtedy nic innego jak oczekiwać z przerażeniem…”. To wyrażenie daje takie odczucie absolutnego, ostatecznego i nieodwracalnego stanu – „nie pozostaje nam już wtedy nic innego”.
Czy nie jest tak zatem właśnie, że przeraźliwe oczekiwanie Sądu i Ognia, oraz to, że nie ma się dla siebie już ofiary Pana Jezusa za grzechy, i to, że niemożliwe jest nawrócenie mimo, że szuka się go ze łzami – że wszystko to są opisy stanu grzechu przeciw Duchowi Świętemu, i że są to rzeczywistości ostateczne i nieodwracalne jeszcze za życia ziemskiego?
Hmm... Gdyby ten tekst dało się przetłumaczyć tak, żeby złagodzić jego wymowę, to tłumacze pewnie tak by zrobili. Wiadomo, że te słowa nastręczają pewnych trudności. Ale postąpili uczciwie niczego nie przekręcając, nie poprawiając autora biblijnego.
Spór o możliwość pokuty po chrzcie był jednym z ważnych problemów, jakim żył Kościół w pierwszych wiekach. To były czasy prześladowań. Nie wszyscy w tej trudnej dla siebie sytuacji zdali egzamin. Byli i tacy, którzy zaparli się wiary. Więcej, powrócili do pogańskich obyczajów. Czy dać im drugą szansę? Przyjęli przecież Jezusa, zostali ochrzczeni, ale z łaski nie skorzystali. Więc jak?
Kościół ostatecznie ustalił, że możliwa jest pokuta za grzechy popełnione po chrzcie. Zastrzegali wprawdzie niektórzy, że tylko raz, ale ostatecznie przyjęto, że można i więcej razy. Tyle że pokuta w dawnym Kościele trwała latami.... To bardzo ważna uwaga: Kościół ustalił. Bo ten sam Kościół uznał też, że List do Hebrajczyków jest pismem natchnionym i włączył go do kanonu Nowego Testamentu. Co istotne, możliwość pokuty za grzech w Kościele pojawiła się ZANIM jeszcze do kanonu ksiąg świętych przyjęto List do Hebrajczyków. Na temat kanoniczności tego listu dość długo trwały wątpliwości, zwłaszcza na zachodzie, w świecie łacińskim (na wschodzie,w greckim, wątpliwości budziła Apokalipsa).
To ważne wskazanie. Bo to nie jest tak, że Kościół powstał przez Księgę - Pismo Święte. Jest odwrotnie - Nowy Testament powstał przez Kościół, który część krążących wtedy pism uznał za wyjątkowo cenne i uznał je za pożyteczne w nauczaniu, za świadectwo wiary Apostołów i ich pierwszych następców. Dlatego jeśli Kościół ustalił - i to przed zaliczeniem tej księgi do kanonu - że powtórna pokuta jest możliwa, to tak jest niezależnie od tego, co napisał autor listu do Hebrajczyków.
Warto jednak zwrócić uwagę na coś jeszcze. To mianowicie, że w tych pierwszych wiekach nieco inaczej pojmowano, co jest ciężkim grzechem. Niektórzy mówią, że były właściwie trzy: zaparcie się wiary, morderstwo i cudzołóstwo, ale to chyba zbytnie uproszczenie. W każdym razie gdy mowa o owej pokucie to nie chodzi o grzechy mniejszej wagi, ale o wagi najwyższej. Przede wszystkim właśnie owo zaparcie się wiary.
A dziś? Oczywiście każdy grzech, zwłaszcza ciężki, jest w jakiś sposób zaparciem się wiary. Ale tylko w jakiś sposób. Nawet bycie obojętnym religijnie nie jest w końcu takim jasnym powiedzeniem Bogu "nie". Jest obojętnością, która bywa gorsza niż otwarte wystąpienie przeciw Bogu, ale też trudno powiedzieć, że ktoś taki zapiera się swojej wiary. Co innego, gdy niewiarę otwarcie deklaruje, żąda "wypisania go" z kościelnych ksiąg itd. Ale to pewne wyjątki. Dziś wierzący oszust, złodziej, kłamca, oszczerca i dopuszczający się różnorakich grzechów ma ciągle możliwość nawracania się, bo nie popełnił tego najgorszego, nie wyparł się wiary. Ciągle jakoś tam jest człowiekiem wierzącym, choć w praktyce wydaje się, że już zupełnie nie. I trzeba o tym pamiętać: stwierdzenie z Listu do Hebrajczyków dotyczyło przede wszystkim odstępców od wiary. Nie chodzi o każdy grzech, nawet o grzech ciężki...
A inna rzecz - powtórzę - że Kościół uznał, że pokuta po popełnieniu każdego grzechu jednak jest możliwa. Dlaczego tak uznał? W Ewangelii mnóstwo mamy wskazań, w których mowa o Bogu przebaczającym i wezwań do przebaczenia. Właściwie odczytano więc Chrystusowe przesłanie, nie pozwolono, by miłosierdziu Bożemu postawić tamę. A przy okazji zapobieżono pewnej bardzo złej praktyce: odkładaniu chrztu na potem, na czas, kiedy będzie się już blisko śmierci. No bo po co pokutować za grzechy skoro można się nie chrzcić i poczekać, aż śmierć będzie blisko? Chrzest - wiadomo - gładzi wszystkie grzechy. Ale to byłaby jakaś kpina. Tak więc lepiej było pozwolić, zgodnie jak napisałem ze wskazaniami Jezua, by chrześcijanin który zgrzeszył, mógł swój grzech odpokutować, a nie już tylko czekać na potępienie.
J.