Gość 10.05.2020 15:30
Mając grubo po 20. roku życia nie bardzo wiem co zrobić ze swoim życiem, jeśli chodzi o samodzielność. Mieszkam w jednym domu z rodzicami (mieszkania oddzielne, wejście jedno) więc czuję się wciąż jak dziecko. Pomijając kwestie finansowe nie wiem jak psychicznie bym wytrzymał ten proces informowania o wyprowadzce i wyprowadzkę. Wszyscy mnie postrzegają jako dziecko w rodzinie, ja chyba się z tego nigdy nie wyzwolę.
Mama oczywiście chce dobrze itd., ale ja np. chce mieć poczucie, że np. chodzę do kościoła albo do spowiedzi, dlatego że taka jest moja decyzja, a nie że mi mama każe. Tak jak powinien chyba robić każdy DOROSŁY człowiek. Chce być dalej praktykującym katolikiem, ale z własnej woli. Nie chodzi tylko o sprawy wiary, ale ogólnie o życie, nawet o takie bzdury jak np. porządki. Jeśli dorosły człowiek ma bałagan w mieszkaniu to chyba jest to głównie jego problem. Chciałbym mieszkać oddzielnie, płacić za swoje jedzenie, rachunki, decydować w pełni o sobie, przecież nie jestem ubezwłasnowolniony.
Denerwuje mnie i męczy jak mi mama mówi mówi i przypomina o tym, czy o tamtym. Skończyłem 18 lat już ponad 10 lat temu, a ciągle się czuje jak 15-latek. Wtedy takie traktowanie było normalne, ale teraz już nie powinno mieć miejsca.
Utknąłem mentalnie w miejscu, czy też otoczenie (rodzice, zwłaszcza mama) sprawia, że ja się dalej czuję jakbym musiał (mentalnie jestem zmuszony) pytać o pozwolenie o wszystko. Zazdroszczę innym, że żyją jak chcą (w granicach rozsądku i moralności). Nie wiem co robić, może to problem bardziej psychiczny, bo ja jestem słaby psychicznie i w życiu się nie zdobędę na konfrontację - z powodu mojego nieprzebojowego charakteru jestem zaszufladkowany od początku swojego życia. Część otoczenia mogłaby być w szoku, że ja się nagle "buntuję", a ta atmosfera "szoku" zablokowałaby mnie jeszcze bardziej. To okropne, ale czasem myślę, że będę wolny dopiero po śmierci moich rodziców (w sumie mamy, tata nie jest tak przewrażliwiony). Boję się tak myśleć, bo z drugiej strony nie wyobrażam sobie jak bardzo będę zdruzgotany po śmierci mamy i wtedy mogę bardzo żałować tych myśli. Jeśli moja mama będzie żyła długo (czego jej bardzo życzę) to tak czas będzie leciał i ja za chwilę będę takim wciąż zależnym już nie 30latkiem, ale 40 latkiem, 50 latkiem itd.
Hmm... Widzę tu dwie sprawy. Pierwsza, to Twoje samopoczucie w tym wszystkim. Druga, to faktyczne narzucanie Ci przez matkę takiego a nie innego stylu życia. Słowem: ile w tym wszystkich jest faktycznej interwencji matki, a ile Twojego poczucia, że za bardzo się wtrąca?
To nie jest oskarżenie pod Twoim adresem. Po prostu nie wiem na czym powinieneś się skoncentrować: na zwalczaniu tego poczucia czy faktycznie na budowaniu innych relacji z matką. Jeśli to głownie tylko takie Twoje poczucie (nie sądzę, by tak było), to po prostu próbuj zobaczyć ile w swoim życiu robisz z własnej woli, a ile z nakazów matki. Ale jeśli to faktycznie zbyt opiekuńcza postawa Twojej rodzicielki, a podejrzewam, ze tak faktycznie jest...
Czuję się trochę bezradny w takiej sytuacji, bo wiem, że moimi radami mogę trafić kulą w płot. Zachęcałbym jednak do delikatnego zwracania mamie uwagi. Nie musisz robić jej na przekór, zwłaszcza gdybyś miał z tego powodu robić coś złego. Ale, gdy np. pyta o niedzielną Msze możesz powiedzieć" mamo, byłem, nie musisz mnie pilnować". Podobnie gdy idzie o spowiedź czy inne sprawy. Podobnie gdy chodzi o porządek: posprzątam, kiedy uznam, że czas na sprzątanie. I podobnie w innych sytuacjach. To pewnie spowoduje jaką reakcję matki, która poczuje się dotknięta, ale nie ma innego wyjścia: z miłością, dobrocią, musisz jednak zwracać jej uwagę, by się o Ciebie aż tak strasznie nie martwiła, by Tobą nie kierowała, b ty między uszami masz głowę i własny rozum.
Tak bym to widział. Warto może jednak porozmawiać z kimś o bardziej konkretnych działaniach. Z kimś, komu mógłbyś szerzej naświetlić sytuację. Myślę choćby o własnym duszpasterzu...
J.