Gość 06.07.2017 23:47

Bardzo często odmawiam samej sobie różnych rzeczy i spraw, a jednocześnie takie same rzeczy daję innym. Na przykład - nie mam w domu prawie żadnych ozdób, obrusów, zasłon, bo zawsze, kiedy coś takiego chcę kupić, pojawia się myśl o tym, że to zbędne wydatki, a tylu ludzi nie ma pieniędzy nawet na jedzenie. Tymczasem kiedy odwiedzam teściową, ona regularnie "zleca" mi takie właśnie prace. I nie umiem odmówić, bo sumienie (albo coś innego, nie wiem) mówi mi, że to nie chrześcijańskie.
Drugi przykład - prawie nigdy nie chodzę do kina, teatru itp. Powód ten same, co powyżej - pieniądze, ale też czas, bo dość dużo pracuję. Natomiast kiedy ktoś chce w takie miejsce się udać, i prosi mnie o podwiezienie, nie umiem odmówić.
Albo kupowanie różnych rzeczy. Sobie nie kupię, ale komuś dam jako prezent.

Czy twierdzenie w stylu "sama nie mam czasu na kino, więc i ciebie nie podwiozę", albo "sama mam bałagan, więc nie pomogę ci sprzątać" jest do pogodzenia z chrześcijaństwem?

Odpowiedź:

We wszystkim warto zachować zdrowy, roztropny umiar. W podchodzeniu do tego, co jest nam potrzebne a co nie - też. Asceza w tym względzie ma sens, jeśli jest dobrowolnie przyjęta. Jeśli ma ciążyć i rodzić zgorzknienie, to chyba nie ma sensu. 

Nie wydaje mi się, by chrześcijanin powinien narzucać innym swoje ascetyczne praktyki. Może w ramach umartwienia sam nie iść do kina, ale przecież podwieźć kogoś, to dobry uczynek. Może sam nie używać rzeczy, które uważa za zbyteczne, ale nie ma powodu, by bliźniemu czegoś nie tak bardzo potrzebnego nie sprezentować. Pierwszym przykazaniem dla chrześcijan jest miłość. Zarówno Boga, jak i bliźniego. Nie umartwianie się. A przysługi świadczone bliźnim czy obdarowywanie ich prezentami (rzecz jasna w sposób ogólnie przyjęty, bez przesadzania) to właśnie wyraz miłości bliźniego...

J.

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg